Wczoraj myślałam, że już gorzej być nie może…. Od wczoraj walczę z klęskami żywiołowymi. Śnieg za oknem, powódź w mieszkaniu, prądu też nie ma. A gdy nie ma prądu, nie ma ogrzewania = zamarzam. Czekam na pozostałe klęski żywiołowe, które przygotował dla mnie ten kraj.
Już dawno temu zapomniałam o Internecie w moim mieszkaniu. Dziś przyszli instalatorzy. Jak na razie mam telefon a Internet „może jutro” = „za 2 dni” = będzie jak będzie. W obecnej sytuacji jest to dla mnie tak istotne, jak kolor krawatu burmistrza Tbilisi.
Hydraulik ze mnie jak z koziej d*** trąbka, ale gdy dziś zobaczyłam te rury, które wczoraj zainstalował fixman to się przeżegnała. Nawet ja wiem, że były nieszczelne i prędzej czy później zaczęłyby przeciekać. O 9 rano miał przyjść ten wątpliwy fachowiec. Oczywiście pojęcie czasu przybiera tu zupełnie innego znaczenia. Po telefonie do Manany GG, która miała się z nim skontaktować, dowiedziałam się, że koleś przyjdzie po pracy, czyli niewiadomo kiedy. Kazano mi czekać w mieszkaniu i nic nie robić. Mimo moich najszczerszych chęci nie jestem w stanie pojąć funkcjonowania tego systemu w tym mieszkaniu ani nikt nie umie mi tego wytłumaczyć. Zatem posłuchałam i nic z tym nie robiłam. Woda dalej się lała, tym razem ze zdwojona siłą i ilością, czekając na fixmana, próbowałam dowiedzieć się gdzie jest główny zawór wody. Niestety ani mój rosyjski ani mój angielski na nic się tu zdały, bo nikt nie rozumiał o co mi chodzi. I to nie bariera językowa była tu problemem a sam fakt istnienia głównego zaworu tzn. kobiety nie wiedziały, że cos takiego istnieje. O 10 przyjechały Natia i Marina w sprawie instalacji telefonu. Gdy pokazałam im co się dzieje w łazience też się przeżegnały. Zaczęły cos kombinować z zaworami, kranami i wszystkim innym. Ostatecznie stanęło na tym, że jak odkręci się kran w kuchni to mniej wody leje się na podłogę w łazience. No ok., logiczne bo woda kierowana jest w druga rurę, ale one zostawiły lejącą się wodę w kuchni, bo myślały, że zleci tylko ta z bojlera. No niestety tak się nie stało, bo woda w kuchni leciała z zewnątrz a nie z bojlera. Moje zdziwienie rosło i rosło, ale w końcu one lepiej znają sytuację w tym mieście i kraju i skoro kazały tego nie ruszać to ich posłuchała. Już się nauczyłam, że logika w tym kraju jest czasami pojęciem ze słownika wyrazów obcych i nie mogę się na nią tu zdawać. Nie wiem ile litrów tej wody się wylało. Oni tu nie bardzo o to dbają i ją oszczędzają. Jedyne co mogłam zrobić to napełnić wszystkie puste butelki, miski, i inne naczynia marnującą się wodą z kranu w kuchni. Już się nauczyłam, że mogę jej nie mieć prze kilka dni, więc musze się zabezpieczyć na taką ewentualność. Po chyba 2 godzinach przyjechał Mishiko, który chyba wyszedł z siebie i stanął obok, gdy zobaczył to co się tu działo. Ostatecznie znalazł główny zawór doprowadzający wodę do mieszkania! No i teraz nie mam w ogóle wody w mieszkaniu (ah ta moja przewidywalność, żeby nazbierać jej zawczasu! ;)) Koniec końców, po tym jak przez moje mieszkanie przetoczyło się dziś chyba z 15 osób, członków organizacji, fixmenów, specjalistów i instalatorów Internetu i telefonu, stanęło na tym, że jakiś master (of disaster) z Tbilisi ma przyjechać wieczorem i to wszystko naprawić. Marina odgrażała się, że znajdzie tego wątpliwego fixmana, który naprawiał hydraulikę w mojej łazience i mu nogi z d*** powyrywa! Po wczorajszej czarnej rozpaczy, dziś przyszedł etap na śmiech i cały dzień wszyscy próbowali obracać to w żart. Bo swoją drogą co innego można by w tym momencie zrobić. Dziewczyny mnie uspokajają, że gdyby one miały się przejmować takimi awariami to dawno temu by zeszły na zawał.
1 Comment
[…] mi rury w mieszkaniu w Gruzji. Powódź w mieszkaniu oraz Powodzi część dalsza opisują sytuację z tamtych czasów. Dzwonię po hydraulika, on przyjeżdża, naprawia, płacę […]