Zacząć od Rabatu w Maroku, przejechać 5 tysięcy kilometrów przez bezkres Sahary Zachodniej, piaski Mauretanii, zieleń Senegalu, aby dotrzeć do plaż Gambii.
5 tysięcy km to 5 tysięcy przygód, przeżyć, rozmów, żartów, emocji, dziur na drogach, baobabów w Senegalu, min przeciwpiechotnych w Mauretanii, łapówek danych na trasie i checkpointów. To materiał na wiele przyszłych postów na bloga.
5 tysięcy km to doskonały czas, aby 6 osób, które ledwo się znały zostały rodziną. 2 tygodnie w samochodzie? Mieliśmy wrażenie, że to były 3 miesiące. To prawie jak misja na Marsa. 24 godziny na dobę, 7 dni w tygodniu tylko z 6 osobami w busie.
Marek z HollyCow główny inicjator i ogarniacz tej imprezy popłyną z fantazją.
Ania z bloga What Anna Wears, prywatnie moja niesamowita siostra bliźniaczka.
JuGi – nasza fotografka Justyna Gieleta
2 sellery, czyli Piotrek i Daniel. Warszawscy mistrzowie sprzedaży.
Oraz platynowa blondynka, która „nie takie rzeczy robiła”, czyli ja.
Ekipa ludzi, który trochę się znali albo wcale. Michał Kochańczyk powiedział mi kiedyś, że z fajną i zgrana ekipą można jechać na koniec świata albo do Pcimia Dolnego i przeżyć przygodę życia. Byliśmy tego najlepszym przykładem!
Komu w drogę, temu wrotki. Ruszamy!
Maroko i Sahara Zachodnia
Wspomnienia, gdy koczowałam kolejne godziny na lotnisku w Londynie, czekając na lot do Rabatu, wydają się być odległe jak te z Tajlandii sprzed roku.
O 7 rano następnego dnia staliśmy już pod sklepikiem, aby na skrzynce elektrycznej wypełnić mauretański wniosek wizowy. Dobra rada nr 1: nie załatwiaj ważnych spraw w piątki w krajach muzułmańskich. Zamiast 2 godzin czekaliśmy 4, bo pracownicy konsulatu, który bardziej przypominał budkę z piwem, poszli się modlić. Afryko, kocham Cię!
Wizy są! Do Rabatu żywię wielki sentyment, od kiedy spędziłam tam miesiąc na nauce arabskiego (przeczytacie o tym tutaj). Ale tam już byłam, więc trzeba ruszać dalej. Ruszamy na południe, do Chill Villi pod Taghazout. Pamiętacie? Spędziłam tam Boże Narodzenie i Sylwestra. To tam, przy wigilijnym stole, narodził się pomysł African Road Trip. Co za ironia? 😉
Zatrzymując się tylko na chwilę pod łukami skalnymi w Legzirze (pisałam o tym miejscu tutaj), ruszyliśmy w kierunku Sahary Zachodniej. Nieskończona liczba checkpointów w środku niczego. Sahara Zachodnia to bezkres, bezkres piachów, pustyni, wydm. Przez setki kilometrów nic się nie zmieniało. Monotonia drogi motywowała nas do coraz to dziwniejszych gier np. autorskiej wersji państwa miasta czy prawda czy wyzwanie (w busie!). Spróbowaliśmy również surfingu na dachu naszego vanu. Ot! Zajęcie! O rozrywkach w podróży będzie inny post.
Mauretania
Wiele razy podczas tego wyjazdu mówiłam „Nie takie rzeczy robiła”, ale tego jeszcze nie. Nocleg pod rogatkami granicy Maroka z Mauretanią. Dawno tak nie zmarzłam nocą jak wtedy! I kto mówi, że w Afryce jest gorąco!? Rano obudził mnie Piotrek, który akurat praktykował poranny jogging w celu rozgrzania się. Wiecie co to jest mobilne śniadanie? To wtedy, gdy jedzenie leży na siedzeniach ruszającego się busa, a Wy gonicie swój posiłek. Takie rzeczy tylko w Afryce.
Czego jeszcze nie robiłam? Nie jechałam na dachu samochodu przez 5 km zmieni niczyjej między Marokiem a Mauretanią. Aż do tej chwili! To jedno z najbardziej niesamowitych doświadczeń! Siedzisz na dachu, kurczowo trzymając się czegokolwiek na każdym wyboju, Twoja pupa jest już tak poobijana, że jej nie czujesz. I ten bezkres pustyni, który widzisz teraz jeszcze bardziej.
Na granicy z Mauretanią można wszystko, poza przyspieszeniem formalności. Nie chcemy płacić kolejnej łapówki? To poczekamy cały dzień. Hmmm… może gra warta świeczki? Może tam rzeczywiście jest coś wartego uwagi, co nas zachwyci? A tu….. kolejny bezkres! Pustkowia, wydmy, piach, mnóstwo starych opon leżących na poboczu, pola min przeciwpiechotnych i oczywiście check-pointy. Do tej pory nie umiem wypowiedzieć nazwy stolicy Mauretanii. Miasto, które najmniej zapadło mi w pamięć. Jedyne co było istotne tam to wizy do Senegalu. A no i to, że kolejny raz dostałam ofertę życia: 2 mln dolarów i dużo wielbłądów od lokalnego biznesmena w zamian za moją rękę. Piotrek, mistrz sprzedaży, już się zastanawiał nad przyjęciem tej oferty.
Senegal
Najgorsze przejście graniczne? Mauretania-Senegal. Po 30 km off-roadowej trasy, gdzie guźce wybiegają pod koła, wręcz latamy samochodem od skarpy do skarpy, a my w 6 w samochodzie trzymamy się kurczowo czego się dało. Każdy ma swoje zadanie na wyprawie. Ja i Daniel na ostatnich siedzeniach trzymaliśmy kredens (turystyczny, czyli plastikową skrzynię ze sprzętem campingowym), paletę jajek, ubrania, piłkę i wiele innych rzeczy, które były za nami. Żadne jajko nie ucierpiało, co można było uznać za dobrze wykonaną robotę. Team work!
Nie jestem fanką piłki nożnej, nawet nie wiem kiedy są mecze ligi mistrzów. Nigdy taka wiedza nie była mi potrzebna, do momentu wyjazdu do Afryki. Dobra rada nr 2: Jadąc do Afryki sprawdź grafik ligi mistrzów i przekraczaj granicę w dni wolne od meczów. Każdy ma swoje priorytety życiowe a dla pograniczników w dzień meczów ligi mistrzów jesteś na samym końcu tej listy. O przekraczaniu granic, nie tylko tych między państwami będzie osobny post. Tu wystarczy, że powiem, że było ciężko. Czarne scenariusze, wizje nocowania pod kolejnymi rogatkami, zmęczenie, rezygnacja. Szkoda, że takie musiało być nasze pierwsze wrażenie o tym kraju. Afryko, w tym momencie Cię nie kochałam.
Co pamiętam z Senegalu? Baobaby! Zatłoczone autobusy, w których nie obowiązuje limit miejsc. Safari. Ale obok jazdy na dachu po ziemi niczyjej to kąpiel w różowym jeziorze była tym drugim niezapomnianym doświadczeniem. Wchodzi się jak do ciepłego basenu z różowym kisielem. Mówiąc ciepły mam na myśli naprawdę ciepłą wodę, wierzcie mi, bo po Tajlandii ani razu nie weszłam do polskiego jeziora ani Bałtyku. A ta woda w Senegalu była właśnie ciepła. Tam się nie pływa, tam się unosi na wodzie! Zasolenie jest tak duże, że woda wypiera ciało. Jak w Morzu Martwym.
Gambia
W Europie zapomnieliśmy już co to granice, a w Afryce dają one o sobie znać z potrójną siłą! Znów wyścig z czasem, znów off-road, wyboje, dom latających sztyletów i kredens turystyczny skaczący za nami, chustki na twarzach, bo nie da się oddychać od pyłu. Ale udało się! Jesteśmy w Gambii, czyli dotarliśmy do celu. Nasza euforia nie znała granic! Dzika radość, wino, kobiet śpiew, muzyka. Te chwile wszyscy zapamiętamy. Kierunek – wyspa Jinag. Afryko, teraz wszyscy Cie kochamy!
I był to czarno-biały dzień, czyli najlepsze i najgorsze przeżycie w ciągu wyprawy. Myślicie, że granica Mauretania-Senegal była ciężka? Zakopanie się całymi kołami w piachu, w środku puszczy, z dala od cywilizacji, nocą w Gambii. To był dopiero koszmar! Poczucie beznadziei, bezradności, zmęczenia i braku sił. Ale trzeba było się spiąć! Team work! Akcja „wykopać samochód” zajęła nam prawie całą noc. Niektórzy polegli, niektórzy wymiotowali. Tarzaliśmy się w piachu, wchodziliśmy pod samochód, kopaliśmy, pchaliśmy. To był wielki test naszego zespołu i pracy w grupie. Wyszliśmy z niego obronną ręką. Po takim wysiłku fizycznym i psychicznym nie ma znaczenia już, że urąbani po pachy w piachu śpimy w 6 osób w samochodzie na przystani promowej. Poranną pobudkę zafundowali nam inni koczujący w okolicy i czekający na prom. Cóż, dla nich to raczej niecodzienny widok – 6 białych ludzi, śpi w samochodzie. Afryko, znów Cię kocham.
Wiele dni spędziliśmy w Gambii. Najmniejszym ze wszystkich odwiedzonych przez nas krajów. Tu co 100 metrów zaczyna się nowe miasto, nawet nie wiesz kiedy wyjechałeś ze starego i wjechałeś do nowego. Zasłużony relaks, nocne wypady na plaże. W międzyczasie Sellery wróciły do ojczyzny a my w 4 zostaliśmy odkrywać Gambię, kulturę i poznawać ludzi.
Pożegnania nadszedł czas
Przyszedł czas pożegnać się z naszym zielonym surf vanem, który był przez ten cały czas naszym domem, miejscem spotkań i azylem. Jego czas nadszedł i miał pozostać w Gambii. Łatwo powiedzieć a trudniej zrobić. Zamiast 3 dni sprzedaż zajęła ponad 10. Zadziałały wszystkie prawa Murphy’ego. Co wieczór już było wszystko ustalone, ktoś kupuje naszego vana a my następnego dnia mamy wyjeżdżać. A rano, nikt nie odbiera telefonów, nie ma kontaktu, nikt nic nie wie. To było jak dzień świstaka przez 10 dni. Byliśmy testowani, sprawdzani, zwodzeni obietnicami. Zaczęliśmy odczuwać złą aurę tego miejsca i już po prostu chcieliśmy wracać do Senegalu. Afryka to inna kultura biznesów. Afryko, wtedy też Cię nie kochałam!
Kolejny wieczór czekamy na Marka z wieściami. I jest! Sprzedany! Tak na dobre. Wszystko załatwione. A co przeważyło o sprzedaży tego samochodu – zielony kolor i samochodowa ładowarka do iPhona! Afryko, teraz to już się mogę tylko śmiać! I znów radość i euforia! Ale Afryka uczy pokory o czym pamiętaliśmy jeszcze z akcji „wykopywanie samochodu”. Nie chwal dnia przed zachodem słońca. Wieczorem świętowaliśmy sprzedaż samochodu, byliśmy nawet na kolacji, która nie była tylko frytkami i piwem, bo pod koniec wyjazdy tylko na to było nas stać. Następnego dnia była Niedziela Wielkanocna. Zrobiliśmy świąteczne śniadanie. Otworzyliśmy ćwikłę, która jechała z nami od Polski! Były jajka, bez majonezu, bo był za drogi, i żurek z torebki. Spakowani już tylko w plecaki, bo wszystkie zbędne rzeczy zostawiliśmy Mohamedowi, naszemu gambijskiemu ziomkowi, który bardzo pomógł nam ze sprzedażą samochodu. Wyjechaliśmy z naszego hostelu w Kololi i pojechaliśmy do Bandżulu, na prom. Ten sam, pod którym nocowaliśmy po akcji „wykopanie samochodu”. Zaplanujesz sobie coś a później Afryka śmieje się z Ciebie. Niedziela, kantory i banki pozamykane. Chcemy wymienić pieniądze ze sprzedaży samochodu a tu się okazuje, że w promieniu 20 km fizycznie nikt nie ma tyle banknotów euro, żeby wymienić nam pieniądze. Musieliśmy wracać do Kololi, aby tam wymienić kasę. Co z tego, że masz pieniądze skoro możesz z nich zrobić co najwyżej ognisko. Po 1.5 godzinie chodzenia po wszystkich kantorach, punktach Western Union, wchodzeniu na jakieś zaplecza, liczeniu pieniędzy, mogliśmy otworzyć własny kantor: dolary, euro, funty, czego dusza zapragnie.
I teraz już naprawdę chcemy wyjeżdżać! Jedźmy odpocząć na tą wyspę Jinag, na którą nigdy nie dojechaliśmy. Znów stoimy na przystani promowej. Najbliższy prom za 2 godziny. Afryko, dlaczego nam to robisz? Mohamed zaproponował, że możemy przepłynąć łodziami z lokalnymi mieszkańcami. Na rękach nas tam nieśli. Dosłownie! W Gambii jest taki zawód jak tragarz ludzi na łodzie. Warunki nawet spoko, łódź nie przecieka, nawet kamizelki ratunkowe każdy dostał. Ale jakoś tak zaczęło bujać i fale zaczęły rosnąć aż zaczął się sztorm. Coś podobnego przeżyłam tylko raz, płynąc na Koh Phi Phi w Tajlandii. Ale w Gambii wiedziałam, że nikt nas nie wyłowi z tej wody.
Udało nam się dopłynąć do brzegu. Było już ciemno, nawet siebie nie poznawaliśmy. Po takich emocjach już nawet nie chcieliśmy jechać na ten Jinag, który był jeszcze kawałek drogi i to po piachach, więc musielibyśmy bulić jakaś astronomiczną kwotę za transport tam. „<cenzura> to! Spadamy z tego kraju. Jedziemy do Dakaru!”. Jeszcze tylko przejechać granicę, o północy złapać 8-osobową taksówkę i ruszyć do stolicy Senegalu. Mówisz, masz!
Kolejna rzecz, której jeszcze nie robiła: nocleg na dworcu autobusowym w Dakarze o 4 nad ranem. I powiem wam, że był to jeden z najgłębszych snów jakie miałam. Obudziłam się rześka i wyspana.
W Dakarze spędziliśmy jeszcze kilka dni odwiedzając lokalnych znajomych poznanych w drodze do Gambii.
9 kwietnia o 1 nad ranem żegnaliśmy się z Afryką. Ale nie na długo, bo ciąg dalszy nastąpi!
I tak minęły 4 tygodnie naszej wyprawy African Road Trip. Nie jestem w stanie w jednym poście opisać Wam wszystkich przygód i przemyśleń. Dlatego spodziewajcie się dużo więcej postów w najbliższym czasie.
Zdarza Wam się czasem opowiadać o swoich podróżach lub przygodach i nie widzieć tego samego zapału w oczach rozmówcy? Nie macie czasem wrażenia, że tylko ludzie, którzy to z Wami przeżyli Was zrozumieją? Tego trzeba po prostu doświadczyć samemu. Teraz będziecie mieli okazję mnie zrozumieć, bo wyprawa tak nam się spodobała, że zdecydowaliśmy ja powtórzyć! W czerwcu rusza kolejna edycja African Road Trip. Szczegóły na stronie HollyCow.
Dziękujemy naszym patronatom medialnym:
19 komentarzy
Niezły wstęp do opowieści – czekam na mnóstwo następnych postów.
I jak ja lubię te stroje afrykańskich kobiet!
Na tapecie jeszcze przynajmniej kilka wpisów!
Jestem w stanie powiedzieć tylko WOW. Niesamowita wyprawa, zdecydowanie mało jest na blogach relacji z takich miejsc, zazdroszczę przeżyć, widoków i w ogóle, WOW. Przepięknie zdjęcia i widac, że super ekipa!
Jest jak mowisz! Super wyjazd, wspaniałe miejsca, niesamowita ekipa! Niedługo wiecej postów wiec zapraszam 🙂
Niesamowita przygoda! Czyta się z zapartym tchem 🙂 Zawsze mnie zastanawia bezkres pustyni. Z jednej strony wszędzie piasek, a z drugiej no właśnie wszędzie piasek 😀
Piasek, piasek i cały czas piasek. I tak przez 3,5 tys km! Ale to zachwyca i przeraża jednocześnie. Pokazuje jacy jesteśmy malutcy w obliczu Afryki 🙂
Oj, marzy mi się się sahara zachodnia i Mauretania, baaardzo. Kiedy widziałem prezentacje ludzi z “pataty i pomarańcze” i tak to sie zaczelo 🙂
Jadąc tam nie wiedziałam czego się spodziewać. Ten bezkres mnie zachwycił, ale też trochę przeraził. Polecam 🙂
dobrze opisane ciekawe przygody :), będzie więcej?
Będzie! Na pewno. Juz nad kilkoma nowymi pracuje 😉
A powiedz mi, jak transportowaliście busa i jakie są tego koszty tak w przybliżeniu?
Busem jechaliśmy całą drogę z Maroka do Gambii. O samych kosztach będzie osobny post. W jednym nie dało się zmieścić wszystkich informacji.
Ależ super mieliście tę wyprawę! Czekam niecierpliwie na kolejne posty i też chcę do takiej Afryki 😉
No we posty napewno bedą 🙂
rewelacja! całą wyprawę na Insta śledziłam z zapartym tchem, ale dopiero czytając mogę się nią w pełni rozkoszować 😀 pomysł sam w sobie mega, a realizacja jeszcze lepsza! I już nie mogę się doczekać rozwinięcia poszczególnych wątków co, jak, gdzie i w ogóle 🙂
Dzięki 🙂 Wątków jest dużo i będą rozwijane. Zdjęcia z wyjazdu nadal wrzucam na insta więc nie przeruwaj śledzenia 😉
[…] Date: 26 Kwiecień 2015 Author: life in 20 kg Category: Uncategorized Tags: African Road Trip, Afryka podróż, Afryka samochodem, Gambia, Gambia samochodem, Mauretania, Mauretania samochodem, podróż samochodem po Afryce, Road Trip, Sahara Zachodnia, senegal ← African Road Trip to stan umysłu. […]
[…] życia! Niesamowite miejsca, ludzie, przeżycia. O tym wszystkim możecie poczytać w mojej relacji z Afryki i afrykańskim alfabecie. W tym wszystkim najlepsze jest to, że teraz i Wy możecie przeżyć […]
[…] życia! Niesamowite miejsca, ludzie, przeżycia. O tym wszystkim możecie poczytać w mojej relacji z Afryki i afrykańskim alfabecie. W tym wszystkim najlepsze jest to, że teraz i Wy możecie przeżyć […]