Osobiste Tanzania

Jak się wchodzi na Kilimanjaro

10 września 2016
Kilimanjaro Uhuru
14054215_691754467642815_533538313538570479_n

Mój pierwszy selfie stick. Bez niego nie byłoby tego zdjęcia z Kili. Frago.pl wspiera szalonych podróżników i ich pomysły! A sunlovers.pl dba, żeby mogli podziwiać widoki ze szczytu.

Dzień 1

Brama Machame Kilimanjaro National Park

Trasa: Machame Gate Machame Gate (1490m) – Machame Camp (2980m) – 18 km

Czas przejścia: 7 godzin

Jesteście 3: Ania i Dorota z Warszawy, które dzień wcześniej przyleciały do Tanzanii aby dołączyć do Ciebie i razem zdobyć dach Afryki.

Siedzisz w Afryce już od prawie 8 tygodni. Przez kilka pierwszych było pochmurnie, zimno i mgliście. Ostatnie 2-3 budziło Cię słońce, a w ciągu dnia chodziłaś w krótkim rękawku. Pełna optymizmu budzisz się rano, przed wyjazdem do Narodowego Parku Kilimanjaro, aby zacząć 6-dniową wędrówkę, a tu znów chmury grożące ulewą. Myślisz sobie „Grrreat…. Opanujemy nowy sport olimpijski, czyli ślizganie się na błocie na stokach dachu Afryki”.

Zanim przejdziesz cała biurokrację rejestracji, ważenia bagaży, dobierania porterów. Zanim przewodnik zdąży wszystko ogarnąć, Ty masz czas na ostatnie skorzystanie z zachodniej toalety, czyli takiej, na której można usiąść a nie trzeba nad nią kucać oraz takiej, w której jest bieżąca woda z kranu. Zjesz sobie lunch a tanzańscy uczniowie, którzy akurat przyjechali na wycieczkę zdąrzą Cię wypytać 30 raz skąd jesteś, co tu robisz, czy lubisz Tanzanię i czy znasz Swahili.

Wyłączasz telefon lub ustawiasz tryb samolotu, aby całkowicie odseparować się od świata, który zostawiasz za sobą, by w pełni cieszyć się naturą i doświadczeniem zdobywania dachu Afryki.

Musi być również pamiątkowe zdjęcie przy bramie wjazdowej do parku. Ale tam stoi wspomniana 200-osobowa wycieczka szkolna. Zatem tylko polujesz na chwilę, gdy sobie pójdą a inni turyści jeszcze nie zdążyli się przenieść pod miejsce zdjęcia.

Jeszcze tylko podpisać się w książce wyjścia do parku, zabrać swoje plecaki podręczne i w długą. Wchodzisz na teren parku, przekraczasz bramę, opanowuje Cię euforia „Zaczynam trekking na Kili! Wchodzę tam!” i właśnie w tym momencie zaczyna padać deszcz. Ale co to dla Ciebie, endorfiny tłumią uczucie morka i wilgoci, które Cię otaczają. Zatem idziesz i idziesz przez kilka godzin przez las deszczowy. Powoli mijasz inne grupy, tragarzy niosących po 20 kg na plecach i głowach za 5-10 $ dziennie. Tego dnia razem z Tobą wyrusz jeszcze ok 300 innych osób: turystów, przewodników i porterów (tragarzy). Na każda grupę przypada przewodnik, asystent przewodnika, porterzy (średnio 2 na jedną osobę). W Twojej ekipie jest w sumie 14 osób: 3 dziewczyny z Polski, przewodnik i jego asystent, kucharz i 8 porterów.

Idziecie wolno, bo takie są zalecenia. Słyszy tylko „pole pole”, co już znasz z Swahili i wiesz, że to „powoli powoli”. Bo tak najłatwiej jest uniknąć choroby wysokościowej i oszczędzać energię na późniejsze dni o trudniejszej trasie.

Do obozu trafiasz już po zachodzie słońca. Jesteś przemoczona, zmęczona, głodna. Czeka Cię jeszcze rejestracja w obozie, żeby było wiadomo, że nie zaginęłyście gdzieś po drodze do obozu. Miska z gorącą wodą, aby umyć twarz i ręce a następnie kolacja. Oczy wychodzą Ci z orbit, gdy w namiocie widzisz obrus z masajskiej szuki (czyli kocyka, który noszą Masajowie), 2-daniową kolację: zupę oraz pełnowartościowe danie z ryżem, mięsem i warzywami. Jesz aż Ci się uszy trzęsą.

Idziecie z dziewczynami sprawdzić glazurę obozową. Drewniana chatka ma nawet tabliczki rozróżniające, która płeć wchodzi gdzie. Nie ma to oczywiście najmniejszego znaczenia, bo obydwa pomieszczenia wyglądają tak samo i taki sam odór wydzielają. To pierwsza noc dopiero, więc nie jesteś jeszcze w desperacji i wolisz pójść za wychodek niż do wychodka. Oczywiście tylko na 1. Za szybko na 2, jeszcze Ci się aż tak nie chce. Masz złudną nadzieję, że następnym razem glazura będzie lepsza, albo uda Ci się przetrzymać. Najlepiej do końca całego trekingu, czyli 6 dni. Masz przynajmniej taką nadzieję. Wiadomo, ona umiera ostatnia.

Marzniesz tej nocy. Twój śpiwór ma optymalną temperaturę +4 do -1 C, ale okazuje się, że to nie wystarczająco.

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

Dzień 2

Trasa: Obóz Machame (2980m) – Obóz Shira (3840m) – 9 km

Czas przejścia: 6 godzin. Trasa: ok. 9 km.

Pobudka jakoś rano o 7. Śniadanie na wypasie: smażone jajka, kiełbaski, pieczywo tostowe (no może nie takie wypasione jak świeże croisanty), owoce, kawa i herbata. Jeszcze tylko ostatnia wizyta w celu zapoznania się z lokalną glazurą i ruszacie. W porównaniu z innymi grupami ruszacie dość szybko, bo inni dopiero się pakują. Mijasz grupy, które mają swoje przenośne toalety i prysznice. Myślisz sobie:” Serio?!”.

Dziś czeka Cię trasa przez wrzosowiska. Góra wydaje się być stroma na początku. Zaczynasz pod nią podchodzić a tu kolejka ludzi. Niektóre miejsca są tak wąskie, że zmieści się tam tylko jedna osoba a wszyscy inni muszą czekać. Przewodnik wie jednak, że we trzy macie całkiem spoko kondycję i wyprzedza inne grupy. Idziesz trochę we mgle na początku a raczej w chmurach i dopiero po jakimś czasie wychodzisz ponad nie. Widok zapiera dech w piersi!

Trafiasz do obozu, gdy jeszcze jest słonecznie. Procedura: glazura, rejestracja, zdjęcie przy znaku obozu, gorąca woda do umycia – jest!

W sumie masz sporo godzin jeszcze, więc idziecie z przewodnikiem na spacer aklimatyzacyjny na górkę 500m dalej.

Kolacja i lulu.

Tej nocy w śpiwór wkłąsadz sobie złoty, szeleszczący koc terminczy i masajską szukę, czyli obróz, na którym właśnie zjadłaś kolację.

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

Dzień 3

Trasa: Obóz Shira (3840m) – Lava Tower (4630m) – Obóz Barranco (3950m) – 15 km

Czas przejścia: 7 godzin

Zamiast budzika budzi Cię kakofonia wymiotowani. Jakąś ekipę dopadła choroba wysokościowa. Później dowiadujesz się od przewodnika, że ta ekipa zawróciła.

Otwierasz namiot i spada Ci szron na głowę. Myślisz sobie„Oho zaczynają się niskie temperatury”. Widoki są oszałamiające, więc jeszcze przed wyjściem biegasz z aparatem i GoPro po okolicy. Wtedy orientujesz się również, że w tak niskiej temperaturze baterie przestają działać. Już wiesz, że najbliższej nocy nie będziesz spała sama w swoim śpiworze.

Jeszcze tylko ostatnie podejście do glazury i wymodlona 2, no bo ile można już?! Dzielisz się radością z kompankami a one z Tobą swoim sukcesem. Po 2 dniach wspólne pod®ózy dochodzicie do takiego etapu znajomości, że dzielicie się swoimi wrażeniami jelitowo-zwieraczowymi. Zadowolone opuszczacie obóz.

Wyruszacie na trasę. Tego dnia czeka Cię wejście aklimatyzacyjne na Lava Tower na ponad 4.600 m. Wszystko po to aby przyzwyczaić Twój organizm do wysokości.

Idziesz sobie zatem, słońce świeci, wieje jak na Uralu i rozkminiasz:”Czy ja już powinnam się źle czuć? Czy ze mną jest wszystko ok? Bo jak na razie czuję się dobrze a przecież już powinnam czuć objawy choroby wysokościowej?!”. Pytasz się swoich kompanek jak się czują a one też dziwią się, że dobrze. Odwracasz się do swojego przewodnika i pytasz:”Czy my już powinnyśmy czuć się źle?” widzisz jak się śmieje i mówi, że gdybyście miały mieć objawy choroby wysokościowej to już byście je miały, że sam po nas widzi, że dobrze się czujemy. A przy chorobie wysokościowej nie da się oszukać ani swojego ciała ani doświadczonego przewodnika. Widać od razu, że się na nogach nie trzymasz, masz zieloną twarz, che Ci się wymiotować i pęka Ci głowa.

Na Lava Tower ledwo trzymasz się na nogach, bo wiatr tak silnie wieje. Lunch zjadasz między skałami i ruszasz na dół, do kolejnego obozu. Skalista półpustynia nie jest taka straszna jak brzmi. Jedyne co Ci dokucza to ten nieustający silny wiatr. Za to spalisz sobie nos w słońcu.

Z każdym dniem widoki w obozach są jeszcze piękniejsze i masz wrażenie, że chciałabyś tam zostać na dłużej.

Tej nocy masz wrażenie, że wiatr wyrwie śledzie Twojego namioty i polecisz razem z nim w najbliższą przepaść.

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

Higiena osobista na Kilimanjaro była możliwa dzięki Neutrogenie.

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

Dzień 4

Trasa: Obóz Barranco (3950m) – Obóz Barafu (4550m) – 13 km

Czas przejścia: 7 godzin

Aby wyjść z obozu czeka Cię coś w stylu wspinaczki skałkowej. Podejście jest tak stronę, że używasz rąk i nóg. Dopóki nie wychylisz się za bardzo w tył nic Ci nie grozi. Widok, który czeka Cię na górze wart jest tej wspinaczki. Kolejne kilometry to schodzenie do rzeki, czyli ostatniego punktu poboru wody, wchodzenie do góry do obozu przejściowego Karanga. Tam szybki lunch. Gdybyście zdecydowali się na trasę 7 dniową a nie 6 dniową, to w tym obozie tej nocy byście nocowali. Ale Wy ambitnie porwałyście się na 6 dni. Znów idziesz w górę. Pytasz się przewodnika ile jeszcze będziecie szli. On odpowiada Ci, że z tego miejsca już widać toalety Twojego obozu. Myślisz sobie:”Całkiem blisko. Podejrzanie blisko”. Kilka kroków później orientujesz się dlaczego obóz wydaje się tak blisko: najpierw musisz zejść na dół doliny a później jeszcze wejść na górę. Idziesz i idziesz. Zaczynasz dostrzegać samotne skały, które aż wołają żeby je przytulić. Zatem stajesz co jakieś 100-200 metrów, aby przytulić jakąś skałę. Przy ostatni podejściu ogarnia Cię dziwne zmęczenie. Myślisz sobie:”przecież nie szłam jakoś strasznie daleko i długo, jeszcze przed 30 minutami nie byłam taka zmęczona”. Wchodzisz na skalisty teren obozu, widzisz swój namiot 100 m dalej i nagle Cię uderza! Czujesz lunch wracający na powierzchnię. Pokazujesz kompance odruch wymiotny a ona wskazuje Ci zatoczkę w skałach idealnie dopasowaną do wymiotowania. Zwracasz obiad. Patrzysz między skały a tam opakowanie po żelu do rąk Carex (sponsor wyprawy Twojej siostry z przed roku). Myślisz sobie:”Oho, Sioras tez tu rzygała”. Informujesz kompanki „Dobry haft nie jest zły” i idziesz do namiotu aby się zdrzemnąć. Budzisz się i czujesz się lepiej. Szybka wczesna kolacja i odprawa z przewodnikiem. Tej nocy musisz wstać o północy na atak szczytowy. Musisz wcześniej przygotować wszystkie ubrania, czapkę, rękawiczki, elektronikę. Czeka Cię atak szczytowy, czyli najważniejsza część wyprawy. Nie bierzesz jeszcze leków na chorobę wysokościową, bo już się lepiej czujesz. Śpiwór wypełniasz całą swoją elektroniką, aby tylko nie zmarzły w nocy i aby baterie działały podczas ataku szczytowego. Kładziesz się spać, ale ciężko Ci zasnąć. Przypominasz sobie słowa znajomego alpinisty Michała Kochańczyka, który ostrzegał Cię, że na takiej wysokości ciężko jest już zasnąć. Podnosisz się tylko na chwilę, aby poprawić sobie śpiwór i już wiesz co się zdarzy. W ostatnim momencie udaje Ci się złapać za reklamówkę i … rzygasz dalej niż widzisz, Dosłownie! Jest tak ciemno, że wiesz, że celujesz w woreczek tylko dlatego, że trzymasz go w rękach i czujesz od ciepło wymiotów. Brzmi obrzydliwie? No cóż. Welcome to Kilimanjaro! Nadal nie bierzesz leków na chorobę wysokościową, bo boisz się, że zaraz je zwymiotujesz. Udaje Ci się zasnąć na kilka godzin.

 OLYMPUS DIGITAL CAMERA OLYMPUS DIGITAL CAMERA OLYMPUS DIGITAL CAMERA OLYMPUS DIGITAL CAMERA OLYMPUS DIGITAL CAMERA OLYMPUS DIGITAL CAMERA OLYMPUS DIGITAL CAMERA OLYMPUS DIGITAL CAMERA

Dzień 5

Trasa: Obóz Barafu (4550m) – Szczyt Uhuru (5895m) – Obóz Mweka (3100m)

Czas przejścia: 8 godzin do szczytu Uhuru, 7/8 godzin do obozu Mweka. Trasa: ok. 7 km podejścia, 23 km zejścia

Budzisz się o północy. Nie wiesz czy zwymiotujesz jeszcze jak leżysz czy dopiero jak się podniesiesz. Przypominasz sobie co Twoja siostra mówiła o bólu głowy, że to jak największy kac. Myślisz sobie:”Pal licho ból głowy, widać jestem bardziej odporna niż mi się wydawało, ale wymioty mnie wykończą!”

Na śniadanie dostajesz herbatniki i herbatę. Apetyt masz na poziomie temperatury na szczycie Kilimanjaro, czyli ok -10. Ale wiesz, że musisz w siebie coś wcisnąć. Jesz herbatniki jak za karę. Wyczołgujesz się z namiotu. Jest ciemno choć oko wykol. Znalezienie toalety, która przecież wiesz gdzie dokładnie jest, zajmuje Ci 15 minut. Udało się. Trzymasz się rękami glazurowych ścian, bo Ci słabo. Udaje Ci się wrócić do namiotu. Zabierasz rzeczy i ruszacie.

Zaczynasz brać leki na chorobę wysokościową. Na ulotce jak wół napisane, że zacząć brać 24-48 godzin przed wejściem na dużą wysokość. Upss spóźniłaś się jedyny tydzień. Ale przewodnik pociesz Cię, że możesz je zacząć brać jak tylko poczujesz się źle. O! To tylko spóźniłaś się 10 godzin. Na ulotce napisane, żeby brać 4 tabletki: 2 za pierwszym razem i 2 kolejne pod koniec dnia. Ty jednak stoisz przed dylematem:”Najważniejsza część wyprawy. Nie dam rady wejść jeśli będę co chwilę rzygać. Walić ulotkę! Bierzesz tabletki co 4 godziny, bo możesz rzygać jak będziesz schodzić ale nie teraz! Nie podczas ataku szczytowego!”.

Zaczynasz podejście. Jest ciemno jak w d… Widać tylko światła czołówek innych wspinaczy. Przewodnik widzi jak się źle czujesz, więc niesie Twój plecak. Wchodzicie trawersem, nie jest stromo, ale długo. Nogi się plączą, co krok odbija Ci się i zastanawiasz się czy zwymiotujesz teraz czy dopiero na następnym zakręcie. Jesteś niewyspana. Twoje kompanki z resztą też. Nikt nic nie mówi.  Idziesz bezpośrednio za przewodnikiem. Nie patrzysz się do góry, bo nie masz siły. Przewodnik zabrani Ci patrzenia na inne grupy przed Tobą, bo to demotywuje. Mijasz innych ludzi idących do góry. Czasem mijasz kogoś kto schodzi i płacze. I wiesz, że właśnie zawrócił. I zastanawiasz się czy Ciebie też to czeka. Zdajesz się na swojego przewodnika. On tylko łapie Cię za ramię i sadza na kamieniu. Pyta się:”Gdzie masz wodę? Gdzie masz batoniki? Gdzie masz ocieplacze do rąk?”. Podaje Ci wszystkie te rzeczy. Nie chce Ci się ani pić ani jeść. Jeden batonik energetyczny jesz na 3 razy. Gdy tylko posiedzisz dłużej na kamieniu zasypiasz. Przewodnik bierze Cię za ramię i pomaga wstać. Idziecie dalej. Przez najbliższe godziny jedyne co pamiętasz to buty Twojego przewodnika, bo cały czas się na nie patrzysz. Cały czas. Jest nadal ciemno, zimno i do domu daleko. I masz wrażenie, że jest jak podczas półmaratonu, który przebiegłaś kilka lat wcześniej. Pytasz się siebie”:Po co mi to? Serio? Sama wybrałam, aby tu być?!”. Ale odkrywasz, że da się wyłączyć swój mózg. On przestaje pracować na kilka godzin.

Jakiekolwiek kształty krajobrazu zauważasz dopiero po 6 nad ranem, gdy wstaje słońce. Chcesz się cieszyć widokiem, ale trzeba iść do góry. Dobrze, że przewodnik jest przytomny, bierze Twój aparat i robi zdjęcia za Ciebie, bo mogłoby się skończyć tym, że wróciłaś bez zdjęć ze szczytu.

Docieracie do Stella Point (5752m). To taki punkt, do którego doszła pewna Niemka na początku ery zdobywania szczytów, ale nie dała rady wejść na sam szczyt. Stąd punkt nazwano jej imieniem. Phototerror, czyli zdjęcie jest. Idziemy dalej. Zamiast łatwiej jest ciężej. Odzywa się pęcherz moczowy, który udało się uciszyć przez ostatni 6-7 godzin, bo nie było gdzie i jak go opróżnić. Teraz jest na otwartej trasie na sam szczyt. Mijają Cię inni ludzie a Tobie chce się siku, jesteś śpiąca, zmęczona i wszystko Cię irytuje. Kompanki poszły szukać ustronnego miejsca a ty siadasz w połowie trasy między Stella Point a szczytem Uhuru. Masz wrażenie, że siadasz tylko na chwilę. Po kilku dniach, gdy oglądasz zdjęcia widzisz siebie śpiącą między skałami, na fladze, którą niesiesz na szczyt. Zanim wejdziesz na Uhuru owiniesz się jeszcze złotym kocem termicznym, bo to jedyne co uchroni Cię od wiatru.

…..Jesteś! Widzisz znak z napisem „Uhuru” (w Swahili znaczy wolność). Udało Ci się wejść na dach Afryki. Stoisz przed znakiem i patrzysz się jak ciele w malowane wrota, nie dowierzasz! Obracasz się i widzisz, że nie ma wyższego punktu na około Ciebie. OMG! To już tu?! I nie dochodzi do Ciebie ta myśl. Masz wrażenie, że tyle dni szłaś i że za chwile po prostu ruszysz dalej w górę. A tu już nie ma „dalej w górę”. Będzie tylko niżej. I przypominasz sobie ostatnie tygodnie i miesiące treningów, biegania, roweru, jogi, medytacji i ćwiczeń. Ten wylany pot, te pobudki o 5 czy 6 nad ranem. Ten stres przed wylotem do Tanzanii, lub ten na noc przed wyjściem do parku. Wszystko po to, aby tu wejść. I dałaś radę! Z jednej strony masz natłok myśli, ale z drugiej nie potrafisz ich wyrazić. Nie wiesz czy się śmiać czy płakać ze szczęścia. Widzisz w oczach kompanek te same uczucia i wiesz, że nie jesteś z tym sama. Wiesz, że tylko one lub ktoś kto tam był zrozumie to uczucie. Że teraz pisząc tego posta nadal nie umiesz opowiedzieć o tym co przeżyłaś, że tego po prostu nie da się opisać.

Julia z „Where in Juli” opowiadała, że po wejściu na Machu Pichu miała moment przemyśleń, że siedziała na górze i dumała i układała sobie życie. Niczego takiego nie doświadczyłam na Kili. Jest wielka radość z własnej siły, motywacji i wytrwałości. Wiesz, że takie doświadczenie zmienia człowieka, ale w tamtej chwili nie dociera to do Ciebie. Twoje kompanki mówią Ci:”Martyna, szacun! Po tych Twoich nocnych wymiotach to nawet nie wierzyłyśmy, że wyjdziesz z namiotu”.

Phototerror był, zdjęcia są, siedzenie i oglądanie lodowca i widoków było. Jest nadal wielka satysfakcja. Masz wrażenie, że najważniejsze już osiągnięte. Teraz już tylko odpoczynek. A tu… trzeba jeszcze zejść. Padasz na twarz ze zmęczenia i zimna. Pytasz się przewodnika ile jeszcze. Ręce Ci opadają, gdy słyszysz 2-3 godziny schodzenia do obozu i kolejne 6 do kolejnego! Że co?! Serio!? No way! Nie damy rady. Ledwo tu weszłyście a jeszcze dłuższy dystans przed wami.

Tak samo jak wchodziłyśmy nieprzytomne na szczyt tak samo schodziłyśmy. W zapadającym się piachu, żwirze, kamieniach i czym tam jeszcze. Namiętnie przytulałyśmy się do samotnych skał, zasypiałyśmy siedząc lub idąc. Obóz wydawał się dalej niż szczyt. Widzisz go już, ale nadal jest nieosiągalny. Nogi zapadają Ci się po łydki czy kolana. Nikt ze sobą nie rozmawia, bo zmęczenie i irytacja sięgają zenitu. Pojawia się bunt w grupie, gdy dowiadujesz się, że po dojściu do obozu trzeba się zbierać, bo trzeba jeszcze tego samego dnia zejść na 3100 m do Mweka. „No chyba żartujesz?!” myślisz sobie. No way! Oczywiście logika Ci się wyłącza: nie ma już wody w obozie, po ostatnie źródło wody było wczoraj. To nadal duża wysokość i nie ma szans na odpoczynek, bo choroba wysokościowa daje o sobie znać. Po za tym jutro opuszczamy park więc musimy dziś dojść do ostatniego obozu. Udaje się Wam wynegocjować z przewodnikiem 1 godzinę na sen. Ufff…

Wpadasz do namiotu i udaje Ci się tylko rozwiązać buty i zasypiasz odsypiając nieprzespaną noc w 1 godzinę.

Nie ważne jak pięknie opisałabym powrotną trasę, widoki, odczucia, pokój ducha i satysfakcję. Nie przebiją one uczuć ze szczytu. Dotarłyśmy do obozu jeszcze za widnia. Szybka kolacja i sen. Spałyśmy chyba z 10 godzin!

OLYMPUS DIGITAL CAMERA OLYMPUS DIGITAL CAMERA OLYMPUS DIGITAL CAMERA OLYMPUS DIGITAL CAMERA OLYMPUS DIGITAL CAMERA OLYMPUS DIGITAL CAMERA OLYMPUS DIGITAL CAMERA

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

OLYMPUS DIGITAL CAMERA OLYMPUS DIGITAL CAMERA OLYMPUS DIGITAL CAMERA OLYMPUS DIGITAL CAMERA OLYMPUS DIGITAL CAMERA

14054215_691754467642815_533538313538570479_n

Mój pierwszy selfie stick. Bez niego nie byłoby tego zdjęcia z Kili. Frago.pl wspiera szalonych podróżników i ich pomysły! A sunlovers.pl dba, żeby mogli podziwiać widoki ze szczytu.

Dzień 6

Trasa: Obóz Mweka (3100m) – Mweka Gate (1980m) – 15 km

Czas przejścia: 3 godziny

Pobudka, ostatnie śniadanie i wyjście z obozu. Lajtowa trasa przez las. Jedyny minus, że zaczynasz odczuwać odciski na czubkach dużych palców u stóp.

Widać już cywilizację i miasto. Znów masz wrażenie, że jest podejrzanie blisko. Jak z tym obozem 4, gdy okazało się, że najpierw trzeba zejść w dół i znów wejść na górę.

Widzisz już bramę wyjściową. Już tak blisko i bliżej i już jesteś. Wszyscy w około się cieszą, gratulują sobie, panuje przyjazna atmosfera.

Uroczyste wpisanie do księgi. Orientujesz się tylko, że nie wiesz co wpisać w rubryce „godzina wejścia na szczyt”, bo wszystkie byłyście tak zmęczone, że żadna nie spojrzała na zegarek. Ale! Chwila! Nie ma to jak wynalazki techniki! iPhone prawdę Ci powie, bo w końcu masz zdjęcie ze szczytu! 8:20 iPhone nie kłamie.

Oficjalne wręczenie certyfikatów przez przewodnika. Pożegnanie z porterami i kucharzami. Tradycyjne wręczenie napiwków. Odśpiewanie afrykańskiej piosenki „Jambo, Jambo Guana”, uściski i papa. Jedziecie jeszcze tylko zjeść uroczysty lunch, czyli kozę w przydrożnym barze i do hotelu. Do cywilizacji. Do prądu i ciepłej bieżącej wody i prysznica! Radość nieopisana zdjąć część swojej garderoby po 6 dniach. Stoisz pod prysznicem i zastanawiasz się, którą część ciała umyć najpierw. Wybierasz włosy. Patrzysz na brodzik a on jest brązowy od piachu z Twojego ciała. Stajesz przed lustrem, aby upewnić się, że jesteś tą samą osobą. Patrzysz w odbicie i widzisz siebie ale odmienioną, inną, nie taką samą. Widzisz silną, odważną i wytrwała wersję siebie. Taką, której nie da się już nigdy zmienić, która już zawsze będzie częścią Ciebie. Możesz być z siebie dumna!

OLYMPUS DIGITAL CAMERA OLYMPUS DIGITAL CAMERA OLYMPUS DIGITAL CAMERA OLYMPUS DIGITAL CAMERA

Gratulacje dla Ani i Doroty i podziękowania za wsparcie podczas wchodzenia na dach Afryki.

Dziękuję za wsparcie:

frago-logo-1433920414

sun-lovers-logo-1458139316

kingston_technology_logo

logo-buhmenk-s

logo01

Wyprawa zorganizowana przez:

Martyna Skura, life in 20 kg, Tanzania, Kilimanjaro, HollyCow, Marek Warmuza

Zdjęcia wykonane aparatem Olypmus przy użyciu karty Kingston

You Might Also Like

18 komentarzy

  • Reply Ola 14 września 2016 at 15:18

    siedzę właśnie w pracy mam wolną chwilę, i tak sobie myślę przeczytam jak tam Skurka wchodziła na Kili 🙂 Narobiłam sobie takiego apetytu, na wyprawę w góry że najchętniej napisałambym na kolanie zwolnienie, na paragonie po bułkach od śniadania, pobiegła do domu spakować plecak, zabookować bilety i ruszyłabym w drogę, moją wyprawę marzeń 🙂 Gratuluję siły, motywacji i wytrwałości 🙂 SUPER BOHATERKA 😀

    • Reply life in 20 kg 14 września 2016 at 15:41

      Dziękuje Olu za tak miłe słowa 🙂 marzenia sa po to by je spełniać. Nawet jak teraz nie złożysz tego wypowiedzenia na paragonie to wierze ze małymi kroczkami osiągniesz cokolwiek co sobie wymarzysz 🙂

  • Reply Felek 14 września 2016 at 15:49

    wow! jest co podziwiac! zycze kolejnych udanych wypraw!

    • Reply life in 20 kg 14 września 2016 at 15:50

      Dziękuje 🙂 napewno bedzie jeszcze kilka w najbliższym czasie 🙂

  • Reply Karo 14 września 2016 at 18:26

    Mega … Podziwiam Cię, coraz cieższe wyzwania sobie stawiasz. Gdzie kolejna wyprawa? Pozdro

    • Reply life in 20 kg 14 września 2016 at 18:28

      Dziękuje 🙂 najblizszy wyjazd to Azja Południowo-Wschodnia. Ale przede mna zapowiada sie kolejna duża przygoda 😉

  • Reply Kasia 14 września 2016 at 19:19

    Bardzo fajnie opisane! Najbardziej podoba mi się Twoje ostatnie zdjęcie, gdzie widać totalne wyczerpanie organizmu, ale także szczerą radość. Nic tylko brać się do roboty, wyznaczać cele i pamiętać, że na końcu czeka nas nagroda 😉 ta najważniejsza, od nas samych 😉

  • Reply Justyna 15 września 2016 at 13:12

    Dzień dobry. Bardzo fajny blog. Pokazała pani piękną część Tanzanii. Ten kraj jest niesamowicie zróżnicowany i odmienny kulturowo od tego co znamy. Mój mąż pochodzi z Tanzanii . Polecam Zanzibar to niesamowite miejsce. Gratuluje i pozdrawiam . Justyna.

    • Reply life in 20 kg 15 września 2016 at 13:52

      Dziękuje a miłe słowa 🙂 na Zanzibarze rownież byłam i przygotowuje o tym post 🙂

  • Reply Natalia 16 września 2016 at 08:13

    Podziwiam!!! Powiem krótko – możesz być z siebie dumna 🙂 Dałaś radę zdobyć ten szczyt, dasz radę z innymi rzeczami! Martyna – jesteś WIELKA! 🙂

    • Reply life in 20 kg 16 września 2016 at 08:23

      Dziękuje 🙂 nie było łatwo, szczególnie podczas ataku szczytowego. Ale czuje więcej siły u energii mnie rozpierającej 🙂 trzeba ja teraz dobrze zużytkować 😉

  • Reply zaba 13 listopada 2016 at 14:28

    fajnie się czyta, ale czcionka jest za mała i aż oczy bolą.

    • Reply life in 20 kg 13 listopada 2016 at 14:31

      Dzieki za uwagę. Zobaczę co da sie zrobic

  • Reply Jak się przygotować do wejścia na Kilimanjaro? – Life in 20 kg 9 grudnia 2016 at 02:21

    […] zmontowany przez Macieja Nocnego. Znajdziecie tam moją pracę w Tanzanii. safari, wejście na Kilimanjaro oraz pobyt na […]

  • Reply Życie jest za piękne, aby żyć normalnie – Life in 20 kg 18 stycznia 2017 at 20:46

    […] Dahab w Egipcie, marzeń/maj 2016 Azja Południowo-Wschodnia, czerwiec/sierpień praca w Tanzanii, Kilimanjaro i Zanzibar, październik 2016/styczeń 2017 Azja Południowo-Wschodnia. Gdzieś tam w międzyczasie […]

  • Reply Katalein 16 kwietnia 2018 at 11:12

    Wszystko ładnie, pięknie. Tylko nie podoba mi się bardzo ten fragment o znalezieniu opakowania po ubiegłorocznej wyprawie siostry! Niedobrze, bardzo niedobrze zaśmiecać taki piękny klejnot!!! Tak samo mnie to denerwuje (żeby nie użyć dosadniejszego słowa) w Tatrach i innych polskich Parkach Narodowych – ludzie rzucają śmieci gdzie popadnie, bo wnieśli pełne opakowanie, ale puste trudno im znieść????

    • Reply life in 20 kg 6 czerwca 2018 at 17:20

      Carex nie jest tylko dostępny w Polsce. To, że to opakowanie tam było nie znaczy, że moja siostra je tam zostawiła. Tragarze po wyprawie dostali część z tych środków. Użyłam tego stwierdzenia nie do końca dosłownie. To opakowanie mógł tam zostawić każdy. Wiem, że Ania i Marek tak samo jak moja grupa, zabraliśmy wszystkie swoje śmieci z terenu parku.

    Leave a Reply

    Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.