Od pierwszego momenty w Kambodży miałam nieodparte wrażenie, że jestem znów w Armenii. O mojej krótkiej podróży do Armenii pisałam w poście “Jak ugryźć owoc granatu?”
Pierwsza rzuca się oczy susza i piach. Wszędzie. Pył unoszący się wszędzie, pokrywający ciała, ubrania, samochodu, rowery. Dokładnie tak pamiętam Armenię. Susza, pustynie, piach, gorąco.
Zaraz po tym druga rzecz, która mnie uderzyła, to, że bardzo wielu Khmerów mówiło bardzo dobrze po angielsku. Z resztą nie tylko po angielsku. Taksówkarz, który podwoził nas do hotelu bardzo płynnie mówił po angielsku, opowiadał o mieście i rodzinie, odpowiadał też na wiele pytań. Do tej pory nie spotkałam żadnego kierowcy, przewodnika, właściciela hotelu itp. tak dobrze mówiącego po angielsku. W Angkor Wat spotkałam przewodników mówiących biegle po chińsku, japońsku, niemiecku, francusku. Oczywiście Angkor Wat jest światowej sławy zabytkiem, ale nawet w Bangkoku w pałacu królewskim nie spotkałam przewodników mówiących w tylu językach, albo chociażby w kilku z nich.
Moje wrażenie po Khmerach, przynajmniej tych w Siem Reap, było dużo lepsze niż po Tajach w turystycznych miejscach. Tajowie w Bangkoku to zupełnie inni Tajowie jakich ja znam a mojej wsi. Dlatego po Siem Reap, najbardziej turystycznym miejscu w Kambodży, spodziewałabym się też raczej naciągaczy i nieuprzejmości. Nic bardziej mylnego! Przemili, uprzejmi i gościnni ludzie.
Spędziłam tylko kilka dni w Kambodży i tydzień w Armenii (chociaż mieszkałam wśród Ormian prawie rok), ale takie były moje odczucia.
Życzę każdemu z Was odwiedzenia obydwu tych miejsc i własnych porównań i refleksji 🙂
No Comments