Siedziałam z tyłu motocyklu, wiatr wiał mi w twarz, powietrze pachniało tak samo jak rok temu: dżungla, ryby, kurz, morze.
Rzadko wracam w te same miejsca, gdzie wcześniej mieszkałam lub podróżowałam. Jest tyle nowych, nieodkrytych przeze mnie miejsc, że zawsze wybieram jakieś nowe. Jednak od czasu do czasu zdarzają się powroty. Na Boże Narodzenie i Sylwestra wybrałam się do Maroka – mojej pierwszej wielkiej podróżniczej miłości z 2008 roku. O tym co tam zastałam możecie przeczytać w moim poście tutaj.
Tego roku wróciłam też do Tajlandii. Po 2 miesiącach pracy w Chiang Mai poleciałam na południe, odwiedzić mój tajski dom.
Mała rybacka wioska, 3 godziny na północ od Pukhet. Moje Centrum Wszechświata, czyli Ban Nam Khem. Mieszkałam tu od sierpnia 2013 do czerwca 2014. Niektórzy z Was, bywający na moim blogu w tamtych latach, pamiętają ten okres.
Zatem wróciłam. Wysiadłam z autobusu na przystanku. Samlor Lady (samlor to taka południowa wersja tuk tuka, czyli skuter z koszem/budką w boku) od razu mnie poznała. „Ooo, I missed you” powiedział ze swoim typowym tajskim akcentem, podbiegając do mnie. Wsiadłam na tył jej motocyklu, aby zawiozła mnie do domu. Jechałam drogą, która wcześniej przemierzałam kilka razy dziennie. Siedziałam z tyłu motocyklu, wiatr wiał mi w twarz, powietrze pachniało tak samo jak rok temu: dżungla, ryby, kurz, morze. To było takie normalne, miałam wrażenie, że opuściłam to miejsce kilka dni temu a nie rok. Ludzie w wiosce machali do mnie a dzieci biegły za skuterem. “Teacher, teacher” krzyczały.
Wysiadłam przed swoim starym domem. Nic się tu nie zmieniło. Ten sam kolor ścian, ten sam stół i ta same cerata w ludziki przypominające zapaśników sumo. Nasz kot, Husband, jak zwykle wylegiwał się przez domem. Zbiegły się wszystkie psy z okolicy, jak to miały w zwyczaju.
Wszystko było tak jak 16 czerwca 2014, gdy stąd wyjeżdżałam. Tylko ludzie się zmienili. Nikt z mojego poprzedniego zespołu nie został. Wszyscy pokończyli kontrakty i wyjechali. Byli nowi.
Od kilku dni chodzę po ulicach mojej wsi, odwiedzam stare miejsca. Nan, właścicielka naszej ulubionej, szumnie nazwanej, restauracji od razu mnie poznała i zapytała czy wróciłam tutaj do pracy. Kucharka Amy, nadal nie potrafi powiedzieć słowa po angielsku, ale z tego co mówiła zrozumiałam, że też mnie poznała i cieszy się, że tu jestem. Pani od pralni, czyli właścicielka jednej z niewielu pralek w okolicy, uśmiechnęła się, gdy zobaczyła mnie z koszem brudnych ubrań do prania.
Wszystko tutaj jest tak jak powinno. Mam wrażenie jakbym znów tu pracowała, że za chwilę pojawią się moi przyjaciele z zespołu. Jolyon podjedzie na motorze z piwem, Sophie skończy pracę i wyjdzie ze swojego pokoju, Holly będzie się bawiła ze wszystkimi naszymi zwierzakami, Oli skończy swój trening, a Jason podjedzie na rowerze z piskiem kół. Zaraz wrzucimy do blendera wszystkie składniki potrzebne do zrobienia mojito i zaczniemy grać w naszą ulubioną grę „heads up”.
To oczywiście się nie stanie. Ale tak właśnie wyglądało tutaj moje życie. Najlepszy rok w moim życiu jak do tej pory.
Mieszkając rok w takiej dziurze zabitej dechami, gdzie do najbliższej cywilizacji jest 30 min jazdy samochodem, ludzie z którymi mieszkasz, pracujesz, jesz i śpisz stają się Twoją rodziną. Nie masz tutaj innych znajomych, bo niby skąd? Te 6 czy 8 osób, to Twoi współpracownicy, przyjaciele w potrzebie i rodzina, która Cię wspiera. Musicie nauczyć się pracować ze sobą i egzystować razem, bo nie macie innego wyjścia. Ale to nie przymus, jeśli trafi się na fajnych ludzi, to tylko przyjemność.
Wracając tutaj zdałam sobie sprawę z jednej rzeczy: nie zawsze będę miała wspaniały zespół. Do tej pory miałam niesamowite szczęście trafiając na współpracowników. Jeszcze w Polsce w Polskim Czerwony Krzyżu, pracując w Centrum Współpracy Młodzieży, miałam wokół siebie fantastycznych ludzi, tak samo jak tutaj w Tajlandii przez rok. Jednak wiem teraz, że tak zawsze nie będzie. Przez te wakacje nauczyłam się pracować w zespole z ludźmi, którzy nie koniecznie są moimi przyjaciółmi. Doceniłam to co miałam w latach poprzednich.
Minął rok. A ludzie z Ban Nam Khem nadal mnie pamiętają, uśmiechają się na ulicy i machają do mnie. Nic się tu nie zmieniło. Wioska żyje swoim tajskim tempem. Ja znów stąd wyjadę, dla tych ludzi tutaj nic się nie zmieni, dla mnie już nigdy nic nie będzie takie samo.
4 komentarze
Nowe znajomości, cudowny czas, niezapomniane wspomnienia.
`Zazdroszczę, ale wracaj już do nas:)))
Jeszcze tylko kilka dni tej sentymentalnej podrozy i wracam na chwile do Polski.
Sentymentalny powrót do przeszłości… po prawdzie, ciężko by nyło Ciebie zapimnieć ? szczególnie dla nich. Fajnie tak wrócić do tych samych ludxi, zobaczyć jak im się życie układa. Wyobraź sobie za 10 lat ?Twoi ucznowie będą zakładać rodziny … to dopiero będzie szok!!!
Mam wrażenie, że z Tajlandią będę związana na dłużej, zatem uda mi się ich jeszcze spotkać 🙂