Zacznijmy od tego ze nasza wieś jest mała. Nawet bardzo. Jest znana z 2 rzeczy: jedna z najbardziej pokrzywdzonych okolic przez Tsunami w 2004 oraz prom na jedna z popularnych wysp turystycznych odpływa z naszego nabrzeża.
Jesteśmy tutaj praktycznie jedynymi obcokrajowcami i życie nocne w obrębie tej wsi ogranicza się do naszego domu. Zatem nie jest ono dość bujne. Najbliższy bar jest jakieś 30 min drogi samochodem, a klub, żeby potańczyć jakieś 2,5 godziny.
Jest tego wiele plusów: możemy lepiej poznać kulturę tego kraju i język (chociaż to bardzo trudne) oraz żyć z dala od tej turystycznej Tajlandii. Czasem jednak wybieramy się na sernik lub cappuccino a może i pizze do innego miasta. Ale zdarza się to raczej od wielkiego dzwonu. Na ogół spędzamy czas w naszym centrum wszechświata.
Ponieważ niewiele się tu dzieje, sami staramy się dostarczyć sobie rozrywkę. Jak na przykład: wieczorki quizowe albo filmowe. Czasem jakieś warsztaty artystyczne, szczególnie przed świętami robiliśmy dużo ozdób.
Nauczyliśmy się również cieszyć z małych rzeczy i je doceniać. Stąd wzięło się „100 happy days”, ale o tym później.
Jedną z rzeczy, która nas tu cieszy są markery do pisania na białej tablicy w kolorze zielonym (mój ulubiony), filetowym czy różowym. Albo długopis 4 kolory w jednym! Każdy chce taki mieć. Zakupy w sklepie z materiałami biurowymi ta jedna wielka frajda.
Jesteśmy świadomi, ze to dość nietypowe rozrywki, ale to jedyna na jakie możemy sobie pozwolić. Ostatnio znajoma, która opuściła już nasza bazę i obecnie mieszka w innym regionie Tajlandii, opowiadała nam historie ze swojej nowej pracy. Wieczorem spotkała się ze sowimi współpracownikami, cala szczęśliwa i wyjęła kartonik plasteliny i cieszyła się ze będzie mogła się zintegrować z nowymi znajomymi. Ci natomiast spojrzeli się na nią niewymownie i powiedzieli „Wiesz, my mamy tutaj bary…”. Prawda jest taka, że nie sztuką jest pójść do baru, wypić kilka piw i się integrować. Sztuką jest mieć znajomych i przyjaciół bez dużej ilości alkoholu. Mówię dużej, bo i my pijemy piwo lub dwa wieczorami.
Brzmi to dość śmiesznie i czasem sami sobie z tego żartujemy, ale jest to nasza rzeczywistość. Możemy albo narzekać na własne Zycie w tej wsi albo się z niego Cieszyc. Ja osobiście wybrałam ta drugą opcję i bardzo się z tego cieszę J Zatem o takiej innej trochę Tajlandii będę Wam teraz opowiadać. Będzie śmiesznie, poważnie i tak z przymrużeniem oka 😉
No Comments