Kambodża Osobiste Podróże Tajlandia

O tym jak nielegalnie przekraczałam granice i jak pomagała mi w tym lokalna policja

21 grudnia 2016

Gdy starałam się o wizę imigracyjna do USA i czekałam na nią miesiącami, niektórzy znajomi proponowali abym nielegalnie przepłynęła Rio Grande z Meksyku. Pomysł spalił na panewce. Jednak ostatnio miałam okazje poczuć jak to jest nie przestrzegać prawa imigracyjnego.

Przekraczaliśmy pieszo granice między Tajlandią a Kambodżą. Karty wjazdowy, wyjazdowe, wizy, odprawy paszportowe już za nami, pot się leje strumieniami, żar płynie z nieba, nie ma klimatyzacji. Wsiadamy do autobusu i na stacji autobusowej przesiadamy się do naszego minivana, który ma nas zawieźć do Siem Reap (okolice świątyń Angkor Wat). Ruszamy już, rozsiadłyśmy się i miałam okazję pierwszy raz od ponad 2 godzin sprawdzić mój telefon. Patrzę “nieodebrane połączenie od Sylwia” 2 min temu. Obracam się za siebie, patrzę na tą samą Sylwię i pytam:
Ja:  Dlaczego do mnie dzwoniłaś?
Sylwia: Nie dziwiłam.
Ja: Dzwoniłaś, bo mam od Ciebie 2 nieodebrane połączeni.
Sylwia: Z którego numeru?
Ja: Polskiego.
Sylwia łapie za torebkę. Szuka, szuka, wyrzuca wszystkie rzeczy.
Sylwia: Zgubiłam telefon. Nie mam mojego telefonu.
Ja od razu do kierowcy: Stop, please.

“Stop. Think. Act.” Takie motto miała firma, dla której kiedyś pracowałam. Sprawdziło się!

Rozkładamy na czynniki pierwsze:
Ktoś ma Sylwii telefon. Dzwonił do mnie. Dzwonimy na telefon Sylwii. Nikt nie odbiera. Dzwonimy z mojego polskiego numery, z mojego tajskiego (jeszcze przy granicy był zasięg), z Sylwii tajskiego, z brytyjskiego i amerykańskiego pozostałych dziewczyn, z khmerskiego kierowcy. Cisza, nikt nie odbiera. Wracamy na dworzec. Szukamy telefonu. Ja w międzyczasie piszę SMSa z tajskiego i polskiego numeru na Sylwii telefon, aby ten kto go ma zadzwonił a mój tajski numer. Wiadomość wyświetla się odrazu na ekranie i można ją przeczytać mimo, że klawiatura jest zablokowana.
Szukamy na dworcu. Nie ma. Sylwia załamana. Był moment zwątpienia. Pomyślałyśmy “Dobra, kij z telefonem. Weźmy raport od policji, że telefon został skradziony to przynajmniej z ubezpieczenia będzie można dostać odszkodowanie”.
Policja jednak nie chce się w ogóle angażować i odsyłania od Annasza do Kajfasza: do granicy, do straży granicznej, do policji turystycznej.
Dobra. Jedziemy pod granice, na skuterach policyjnych.
W ostatnim momencie zdążyłam krzyknąć do Sylwii, żeby zabrała paszport. Ja wszystko noszę w nerce na biodrach.

Jesteśmy na granicy.
Wyobrażacie sobie wbiegajace dwie blondynki na granice i podchodzące do każdego mundurowego lub posterunku i pytające się:”Jesteście z policji?”
Tłumaczymy ze telefon został skradziony i potrzebujemy raport z policji.
– A gdzie skradziony? W Kambodży czy Tajlandii? Bo jak w Tajlandii to trzeba tam na komisariat iść.
Szybka kalkulacja w głowie.
Sylwia odpowiada: w Kambodży, bo na granicy jeszcze go miałam.
Każdy umywal ręce. Nie chciał w ogóle pomoc ani się angażować. Odsyłali tylko dalej i dalek i dalej. Powoli zbliżamy się do granicy i tłumaczymy straży, że my już mamy pieczątki w paszportach do Kambodży i wizy wykorzystane. Oni machają na to ręka i mówią abyśmy szły dalej. Przekraczamy khmerską granice. Jesteśmy na ziemi niczyjej. Nadal zero chętnych do pomocy. Trafiamy na tajską granicę. Patrzę na telefon a ktoś z Sylwii numeru odpisał! Pisze, że jest na komisariacie policji.
Dopadamy policjanta na granicy. Nie trafiło na poliglotę… Tłumaczymy cała historie i prosimy aby zadzwonił na ten komisariat. Zanim on wynalazł numer telefonu na ten komisariat…. Jest numer! Dzwoni! Gada gada gada. Odkłada słuchawkę.
– Telefon jest na komisariacie 30 km stąd po tajskiej stronie. Możecie jechać odebrać teraz.
– No way! Pieczątki w paszportach, wizy wykorzystane, grupa czeka.
Dzwonimy jeszcze raz czy ten ktoś z komisariatu w Tajlandii nie mógłby przyjechać na granicę. Zwrócimy koszty i dostanie znaleźne.
– Nie może dziś. Ale jutro już tak.
Sylwia rozkminia: “Warto? Dla iPhona tak, ale dla starego Samsunga? Ale kontakty, dane w telefonie, loginy, zdjęcia? Teraz i tak nic nie zrobimy. Mam czas do rana się zdecydować czy wracam na granice po telefon czy nie.”

Panu policjantowi z tajskiej granicy podziękowałyśmy i zawróciłyśmy do Kambodży. Panowie policjancie po drodze nas tylko pozdrawiali i pytali czy telefon się znalazł.
My: Tak, jest w Tajlandii.
Khmerska policja: Czyli nikt go Wam tutaj nie ukradł?
Poczerwieniałe na twarzach poszłyśmy dalej.

Sylwia wróciła po telefon następnego dnia. Zajęło jej to 5 godzin w sumie.  Policjant nie chciał nawet znaleźnego.

Granice to dziwne miejsca. W Europie przyzwyczailiśmy się do ich nieobecności. Podczas African Road Trip przekraczaliśmy granice absurdu straży granicznej. Napisałam wtedy:

Granice to stan umysłu. Przejścia graniczne nauczyły nas nie tylko cierpliwości, uporu, kombinowania, korumpowania, ale też pokazały jak daleko sięga absurd. Jak nie używać europejskiej logiki. Pokazały te ile potrafimy znieść, wytrzymać i zaakceptować.

Tym razem przekonałam się, że granice to coś bardzo sztucznego, wymyślony przez ludzi podział. Umowna linia na mapie, często absurdalnie poprowadzona, rozdzielająca to co od wieków było jednością jak w przypadku Półwyspu Koreańskiego, Osetii Południowej i Północnej na Kaukazie. Któryś z kolonialistów siedział przy swoim europejskim biurku i przy użyciu linijki narysował kreski przez prawie cały afrykański kontynent, pustynie, których nikt nie zamieszkuje, dzielące regiony, w których od zarania dziejów mieszkały te same plemiona a teraz zostały podzielone sztucznym murem. Pozwoliliśmy, aby te sztuczne podziały wpłynęły na nas jako ludzi, na nasze człowieczeństwo. Najlepszym tego przykładem jest rosnący w sile nacjonalizm widoczny chyba już na każdym kontynencie i w każdym kraju. Pozwoliliśmy, aby wymyślona linia na kartce papieru definiowała kim jesteśmy i kim jest dla nas inny człowiek, czy jest gorszy, lepszy, brudny, ciapaty, biedny, bogaty, ladniejszy, brzydszy itd.

A może jednak warto pielęgnować wartości, które wypracowujemy od lat, te same wartości, które teraz pogardliwie nazywane są “poprawnością polityczną”? Te wartości miały i mają jeden cel – poczucie bezpieczeństwa każdego człowieka, niezależnie od rasy, wyznania, orientacji seksualnej, statusu społecznego, czy ekonomicznego. Taki był też cel Unii Europejskiej, żeby wyrównać różnice między krajami, a granice stały się tylko umowną linią znaczącą terytorium danego państwa. Gdzie mieszanka kultur, zwyczajów, smaków wzbogaca nas. W końcu:

Your car is Japanese. Your pizza is Italian. Your beer is German. Your wine is Spanish. Your democracy is Greek. Your coffee is Brazilian. Your tea is Chinese. Your watch is Swiss. Your fashion is French. Your shirt is Indian. Your shoes are Thai. Your radio is Korean. Your vodka is Russian. And then you complain that your neighbor is …an immigrant?

[photo Justyna Gieleta]

[photos Justyna Gieleta]

You Might Also Like

3 komentarze

  • Reply Mati 21 grudnia 2016 at 13:07

    Swietna historia! I swietna refleksja!

  • Reply Sylwia 6 lutego 2017 at 16:39

    Ahhhh, wspomnienia 🙂

  • Leave a Reply

    Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.