Jedna z wielu atrakcji na Boracay’u jest skakanie z klifów do morza. Dokładniej mówiąc Ariel’s Point.
Trochę mnie ten pomysł przeraził, ale jednocześnie zafascynował Ja trochę boje się wysokości i wody gdzie nie widzę dna.
Zatem zebraliśmy się nasza ekipa poznana dzień wcześniej, czyli: Asyja (Rosjanka z Władywostoku studiująca chiński w Guangzhou), Juan Camillo (Kolumbijczyk, chłopak Asyi, biznesmen z Guangzhou), Sonny (Turek, poznany w samolocie na Boracay, podróżnik zajmujący się branżą hotelarska i turystyczna w Turcji), sioras, Clint i ja. W sumie dream team sześcioosobowy.
Wycieczka była organizowana przez lokalne biuro. Tak tu już jest. W hostelach rozwieszają ulotki i zaproszenia, pracownicy proponują i załatwiają wszystko za Ciebie Następnego dnia zaprowadzają Cie na miejsce zbiorki. Jest mniej racy i taniej jak gdybyśmy organizowali to samemu. Na lodzi mieści się 50 osób. Brzmi dużo, ale na 2 pokładach jakoś tego nie widać Po za tym jeszcze kajaki i snorkling. Nieograniczone napoje (w tym alkoholowe) i jedzenie. Obsługa lodzi upomina nas ze będzie woda chlapać i żeby rzeczy schować do specjalne wyznaczonego miejsca. Na początku ludzie to trochę lekceważąc bo co tam trochę wody. Ale to nie było trochę! To było dużo, ta ze zalewało pokład. Oczywiście wszystko w granicach bezpieczeństwa. A wracając to dopiero nas zalewało!
Przed skakaniem z klifów uprzedzają nas żeby zachować środki bezpieczeństwa. Bo im więcej pijesz tym wyżej skaczesz. na miejscu okazało się ze można skakać z 3, 5, 8 10 i 15 m. Oczywiście, przecież to pikus. Ale mi wystarczyło stanąć na wysokości 3 m. To jak skakać z wieżowca! A o 15 już nie mowie. Nawet się do tej trampoliny nie zbliżałam.
No Comments