W pracy mówią o mnie “zorganizowana perfekcjonistka”, ale z dysleksją co z resztą wiecie sami. Zawsze z kalendarzem, długopisem czterokolorowym, każdy do innych notatek. Ambitna, a czasem może za bardzo. Jestem raczej osobą, która uczy się przez działanie i powtarzanie, a nie talentem łapiącym wszystko w mgnieniu oka. Upór w mojej rodzinie jest dziedziczny, po dziadku. Jak sobie coś wymyślę to do tego dążę, czasem ciężką i żmudną pracą. Jak na przykład w 2006 wymyśliłam sobie, że nauczę się arabskiego, po tym jak znajomi Syryjczycy dali mi pamiętnik do wpisania życzeń a ja nawet nie wiedziałam jak go otworzyć (w krajach arabskojęzycznych pisze się od prawej do lewej, a książkę otwiera “od tyłu”). Zajęło mi dwa lata, aby zapisać się na kurs, a później jeszcze 3 kolejne uczyłam się m.in. w Maroku. Razem z ambicją i uporem dawaliśmy sobie nie źle radę.
Aż pojawił się on, dzięki któremu swoje zorganizowanie mogę wsadzić teraz do kieszeni. Stres, spięcie, ordnung pasują do niego jak pięść do nosa. On, czyli kto? Surfing!
Jak wiecie Święta i Sylwestra spędziłam w tym roku w Maroku i wraz z siostrą w Taghazout – marokańskiej stolicy surfingu, w Chill Villa.
Bardzo ambitnie podeszłam do nowego wyzwania, i bardzo szybko tą ambicja dostałam po głowie, dosłownie bo tyle razy spadała na mnie deska albo fala, że do perfekcji opanowałam odruch chronienia głowy. Czyli przynajmniej czegoś się nauczyłam.
Ja i moja ambicja pierwszego dni miałyśmy się nawet dobrze. Dołączył do nas upór i razem spędziliśmy 2,5 godziny w lodowatej wodzie. Stłukłam sobie przy okazji łokieć i obiłam żebra, ale to poczułam dopiero następnego ranka.
Jest wyzwanie jest impreza! – to była moje dewiza po pierwszy dniu. W jakim błędzie byłam!
Przez kolejne dni próbowałam wstawać na desce, łapać fale, surfować. Jedynym efektem była frustracja, jeszcze większy upór i siniaki. Salah – mój instruktor co chwile trząsł deską, abym się rozluźniła. Leżałam tak na niej, gadałam z nim, pitu pitu pierdu pierdu i w końcu powiedział “O.K. Martyna, ta jest twoja”. Pyk, pyk, wiosłuję rekami, fala uderza, odbijam się od deski, wstaję i ….nie spadam! Łapię falę i śmigam na desce! Nie wierze, udało się! Sytuacja powtórzyła się kilkakrotnie! Wielka satysfakcja i radość.
Znawczynią surfingu nie jestem, ale odkryłam jedną rzecz: chilloutem i spokojem zdobywa się fale, a nie stresem i ambicją. Polecam ten sport każdemu szukającego relaksu i odstresowania. Będzie ciężko na początku, trzeba nabrać pokory. Ale ten sport uczy, że nie wszystko osiągniemy uporem i zawzięciem. czasem trzeba po prostu odpuścić a wtedy się uda.
12 komentarzy
Zazdroszczę uporu i systematyczności 🙂 Ja z kolei w szkole łapałam w mig i częśćiej się nudziłam niż uczyłam, więc niestety systematyczności się nie nauczyłam. I teraz różnie z tym bywa…
A co do surfingu… Miałam podczas świąt się go uczyć, nie wyszło. Ale zastanawiam się czy jednak tylko wyluzowanie (z którym u mnie też ciężko) wystarczy za upór 😉 Pozdrawiam!
Warto spróbować sprawdzić an własnej skórze. Upór w jakimś stopniu jest potrzebny, żeby się nie zniechęcać. Jednak mi wychodziło surfowanie lepiej, gdy się relaksowałam, odpuszczałam i podchodziłam do tego lajtowo.
Daj znać jak Ty znajdziesz swój złoty środek surfowania. Też spróbuję 😉
Ile czasu potrzeba by “załapać” surfing? Tj do pierwszego złapania fali? Zdaję sobie sprawę, żę to również kwestia indywidualnych predyspozycji, ale mniej więcej? 🙂
Ja pierwszego nia stanelam 2 razy na desce przez 2.5h. Ale moze po prostu nie jestem utalentowana w tej kwestii. Niektorzy ludzie po 3 niach juz tak calkiem spoko sobie radzili. Kitesurfing szedl mi o wiele latwiej i szybciej, ale tez musialam sie nachodzic z latawcem.
Nie jest też to sport dla bojących się wody…
Kiedyś prawie spróbowałam, ale… w ostatniej chwili wyobraziłam sobie zalewającą mnie falę….
“chilloutem i spokojem zdobywa się fale” <3
I w sumie nie tylko fale. Pozdrawiam!
Dokładnie! Bardzo fajny cytat, bo jest w tym sporo prawdy… takiej życiowej 🙂
Ja czasami trochę zapominam o chilloucie 😛
oj ja też często zapominam, ale jak widać jest potrzebny więc może jaki reminder warto sobie ustawić. Zamiast “weź pigułkę” to “zrelaksuj się!”
I to jest pasja właśnie, pojawia się nagle i pochłania nasz świat! 🙂
Tak czytam, czytam i… podziwiam!
dzięki 🙂