Wielkanoc już dawno minęła, Boże Ciało za pasem. Nie przeszkadza mi to jednak aby napisać post o tym jak spędzam już czwarte Wielkanoc po za Polska i rodzinnym stołem. Nie licząc Wielkanocy w 2007 w Azerbejdżanie i 2009 w Liverpoolu.
Pierwszy raz była to Gruzja. O tym jak się pije wino na grobach w Poniedziałek Wielkanocny możecie przeczytać w moim starym poście.
Druga Wielkanoc też była w Gruzji, w górach. Ta katolicka w Raczy, o której możecie przeczytać tutaj. A ta prawosławna w Swanetii. Był to również pierwszy bardzo ciepły i słoneczny weekend. W Gruzji w tym czasie większość młodych obcokrajowców należała do TLG (Teach and Learn with Georgia). Kilkoro z nich spotkaliśmy własnie w Swanetii. W Niedziele Wielkanocna próbowaliśmy wejść na lodowiec, ale śnieg był tak wysoki, ze tam nie dotarliśmy.
Za to w Poniedziałek wybraliśmy się do Uzghuli. Jeśli zaliczyć Gruzję do Europy, to Uzghuli jest najwyżej położona stale zamieszkała osada.
Ta cala wieś i te góry oferowane mi były przez lokalnego sołtysa w zamian za ślub z jego synem. Mówił, obejmując mnie ramieniem “Patrz, Martyna, to wszystko, te góry i domy, nasze będą. Wszystko nasze będzie!”. Nie skorzystałam z oferty i nie dlatego, ze syn miał 14 lat 🙂
Jak już wdrapaliśmy się na najwyżej położony punkt tej wsi, czyli cerkwi, to akurat mijaliśmy się z lokalna rodzina, która wracała z supry na cmentarzu (patrz post z poprzedniego roku). Nie odpuścili nam i nie pozwolili nie uczcić Wielkanocy z nimi 🙂 Na śniadanie wielkanocne tego dnia zjadłam pieczonego prosie i ciągnący swański ser.
Oczywiscie nie skonczylo sie tylko na suprze na cmentarzu. Zosatlismy rowniez zaporszeni na uczte, gdzie biesiadowala cala wies.
Za trzecim były to Chiny i wspinaczka w Huang Shan.
Czwarta w tym roku jest Wielkanoc w Tajlandii. O ile w Gruzji obchodziłam Wielkanoc z gruzińskimi znajomymi albo przypadkowo spotkanymi nowymi znajomymi, o tyle w Chinach i Tajlandii Wielkanoc jest czymś niezauważalnym. Boże Narodzenie jest przynajmniej medialnym i bardzo komercyjnym świętem. W Chinach chodziłam po górach a w Tajlandii nurkowałam 🙂
Niedzielne śniadanie Wielkanocne zjadłam w minibusie, no kolanach, “dania” zakupione w 7/11, tradycyjnie były jajka, stylowy obrus i miłe towarzystwo.
W tym wszystkim co brzmi niesamowicie, jak przygoda, której wielu mogłoby pozazdrościć (a przynajmniej wielu moich znajomych tak o tym mówi) są jednak minusy. Tęskni się za domem, rodzinnym stołem, tradycyjnymi potrawami i atmosfera. Jednak podróż polega na tym aby cieszyć się tym co życie i droga oferuje. Zatem czerpmy z tego jak najwięcej. Wesołych przyszłych Świat 🙂
5 komentarzy
Cześć! Czytam Twojego bloga od kilku miesięcy i powiem szczerze, że bardzo mi się tutaj podoba. Szczególnie zdjęcia rewelacja!!! Sama pasjonuję się kulturą odległego od Polski kraju – Egiptem 😉 Mieszkam tutaj i jestem zafascynowana również. Polecam także swój blog, wpadnij czasem – http://egypt-weekly.blogspot.com
Witaj,
Dziękuję za śledzenie mojego bloga i miłe słowa. O Egipcie chętnie poczytam sobie na Twoim blogu.
pozdrawiam
jesteś bardzo odważną dziewczyną, uważaj na siebie w Afryce 🙂
Dzięki 🙂 uważam. Jak narazie nic złego sie nie przydarzyło po za wiankiem lokalnych adoratorów. Ale to standard w tym regionie 😉
A tym to się ciesz 🙂