Leżysz płasko na podłodze z zamkniętymi oczami.
Na początku odlatujesz. Jakby Cię nie było. Jakby nie było tu i teraz. Otacza Cię błogość a każdy mięsień jest rozluźniony.
Jest ciemno. Ale to nie taka ciemność, której się boisz, To taka, która daje Ci ukojenie i spokój. Słyszysz jedynie odgłosy z zewnątrz. Sąsiad przesuwa krzesło, ktoś chodzi po pokoju, samochód przejeżdża obok Twojego domu. A Ty leżysz i nie oddychasz. Masz wrażenie, że Twoje ciało nic nie waży, jakby lewitowało i nie dotykało podłoża.
W głowie gra Ci piosenka „Somewhere over the rainbow” Israelaa Kamakawiwo-ole (link). Tę piosenkę pamiętasz z wycieczki w góry w Gruzji. Ten widok Abastumani, gór, starych rozpadających się górskich chat. Czujesz ten wiatr na policzkach. Ten sam, który czułaś 7 lat wcześniej. Ciepło Słońca na twarzy o poranku, gdy budzisz się w górskiej chatce. Ta piosenka przypomina Ci tamten weekend. Nucisz słowa tej piosenki w swojej głowie.
Do tych wspomnień uciekasz. To one pozwalają Ci zapomnieć o tym co teraz czujesz i co przeżywa Twoje ciało, bo już nie jest takie nieważkie. Czujesz jakby fala po Tobie spływała. Jakby woda obmywała Twoje ciało z góry do dołu. Wraca świadomość. Jesteś tu i teraz. Twoje ciało leży na podłodze. Jest nieruchome. Nie ruszasz ani palcami dłoni ani u stóp.
Powoli czujesz falę ciepła przechodzącą przez Twoje ciało. Robi się gorąco. Przypominasz sobie, dlaczego nie przykryłaś się kocem. Wiedziałaś, że to przyjdzie.
Pojawia się odruch przełykania. Masz wrażenie, że z przełknięciem śliny połkniesz również tą ostatnią ilość powietrza. To dużo zmarnowanej energii na samo przełykanie. I wiesz, że to już początek końca. Po pierwszym przełknięciu będzie tylko ciężej i ciężej. Wstrzymujesz to przełknięcie, ile tylko się da. Aż w końcu nie możesz zwalczyć tego odruchu.
Zaczynają się skurcze mięśnie brzucha. Na początku możesz je jeszcze kontrolować. Jeden skurcza. Myślisz sobie:” OK. Zepnij mięśnie, to uda Ci się wstrzymać następne”. Zaczynasz je kontrolować, przynajmniej przez chwilę. To daje nadzieję, że dasz radę wytrzymać dłużej. Ale one się nasilają. Długo nie dasz rady ich tak powstrzymywać.
Inne części ciała zaczynają drgać. Jak zaciśniesz pięści, to zmarnujesz dużo energii. Masz wrażenie, że Twoje ciało staje się cięższe. Każdy ruch kosztuje Cię niesamowitą ilość energii. Wszystko zaczyna się sumować: przełykanie, skurcze, ciepło, masz wrażenie, że się dusisz i nie dasz rady tak dłużej. Puszczasz ściśnięte usta i wyrzucasz z siebie całe to powietrze łapczywie chwytając każdy nowy świeży oddech.
Nie oddychałam 2 min 36 sekund.
Tak czułam się ja, ale ja jestem raczej mięczakiem w tej dziedzinie. Trudno mi się zrelaksować i uspokoić gonitwę myśli. Moje płuca nigdy nie były superwydajne. Mimo, że nigdy nie paliłam nałogowa. Zdarzał się papieros do piwa na imprezach studenckich. Jak pływam szybko to też łapię zadyszkę. Może nie umiem oddychać prawidłowo podczas wysiłku fizycznego? Uprawiam sport, ćwiczę jogę, więc mam jakąś tam kondycje. Nie jest ona jednak w żaden sposób zbliżona do olimpijskiej.
Zajęło mi kilka miesięcy treningów, aby wstrzymać oddech na tak (jak dla mnie) długo. Nie były to bynajmniej miesiące codziennego trenowania, ale kilka razy w tygodniu przed snem słuchałam mojej tęczowej piosenki i ćwiczyłam wstrzymywanie oddechu. Mam chyba już odruch Pawłowa, bo ilekroć słyszę tę piosenkę odruchowo nabieram powietrza i wstrzymuję oddech. A skąd ten pomysł ze wstrzymywaniem oddechu?
Żeby nie znienawidzić pasji.
Każdy profesjonalny/zawodowy nurek w pewnym momencie swojej kariery nie chce znienawidzić nurkowania. Hobby i pasja stają się pracą, trudno czasem odnaleźć na nowo przyjemność w byciu pod wodą. Poznałam instruktorów, którzy w wolnym czasie szkolili się na nurków jaskiniowych, technicznych. Lęk przed ciemnością na razie oswajam, nie udało mi się go jeszcze przezwyciężyć. Zatem mimo życia na Jukatanie, światowej stolicy jaskiń, nie skusiłam się na tę ścieżkę. Szukałam czegoś dla siebie, czegoś poza nurkowaniem i pracą, co nadal trzymałoby mnie blisko wody.
W maju 2016 w Amed na Bali, poznałam Agatę Bogusz. Polską rekordzistkę we freedivingu (nurkowaniu na wstrzymanym oddechu). Była ostoją spokoju, uosobieniem medytacji, bardzo wyważona. Zrobiło to na mnie ogromne wrażenie. Wydaje mi się, że gdybym jej wtedy nie spotkała, to nigdy nie zaczęłabym swojej przygody z freedivingiem. Podziwiam silne i zmotywowane kobiety, które dążą do realizacji swojej pasji i potrafią się odnaleźć w tak zmaskulinizowanych dziedzinach życia jak nurkowanie, zarówno to ze sprzętem jak i na wstrzymanym oddechu. Chciałabym z nią jeszcze kiedyś potrenować.
Niestety nie udało mi się wtedy uczestniczyć w szkoleniu z nią. Obiecałam sobie jednak, że gdy wrócę na Bali jesienią tego samego roku to zapiszę się na kurs.
W grudniu przed Bożym Narodzeniem znów zawitałam do Amed. Kurs pierwszego stopnia trwał 2 dni. Ćwiczenia oddechowe w klasie i nurkowanie w wodzie. W trakcie tego szkolenia celem jest, aby kursant zeszedł na 20 m. Było to dla mnie totalną abstrakcją, czymś niemożliwym. Kilka lat temu nurkowanie było dla mnie nierealne a w 2016 byłam już dive masterem. Dlatego uznałam, że chociaż spróbuję. Jak się uda to się uda, a jak nie to przynajmniej wiem, że freediving nie jest dla mnie.
Pierwszego dnia zanurkowałam chyba nawet nie na 10 metrów. Mimo moich wątpliwości na temat zejścia na 20 m odezwała się moja ambicja. Skoro już zaczęłam coś robić to chciałam być najlepsza. Udowodnić sobie, że jak się postaram i uprę to osiągnę zamierzony cel. Ale 10 m nie robiło wrażenia. Trochę podłamana wróciłam do hostelu z listą ćwiczeń oddechowych od instruktora i zaleceniami medytacji. Wieczór spędziłam sama w olbrzymim dormie oddychając, medytując i rozciągając się. Drugiego dnia czułam się trochę pewniej, bo pierwszy nurek był już na 9 m, więc zrodziła się szansa na 20 m pod koniec dnia. Byłam bardziej zrelaksowana i pamiętam, że patrzyłam mojemu instruktorowi prosto w oczy. Indonezyjczyk z błękitnymi oczami. Tak się w nie zapatrzyłam, że skończyła się lina, która wskazywała 20 m. Mega mnie to zmotywowało do kontynuacji przygody z freedivingiem. Skoro 2 dni wcześniej było to dla mnie abstrakcją, a po treningu mi się udało, to niby dlaczego miałby mi się nie udać kolejny raz? Wiedziałam, że na tym nie skończę. Musiałam jednak trochę poczekać, aby kontynuować nowe hobby.
Gdy ambicja daje o sobie znać.
Miałam wrażenie, że w Meksyku po za pracą i opornie idącą nauką hiszpańskiego niewiele osiągam. Zaczęłam szperać w Internecie, szukać kursów i szkoleń, jakie mogłabym tam zrobić. Tak trafiłam na Pepe Salcedo z Black Fin Diving, instruktora freedivingu w Playa Del Carmen. Mówi o sobie, że jest drugim najlepszym nurkiem w Meksyku. Szczerze nigdy tego nie sprawdziłam, ale dzień po tym, jak go poznałam umówiliśmy się na trening. Następnego dnia wiedziałam, że kolejne dni wolne po za pracą będę spędzać w wodzie z Pepe. Kurs drugiego stopnia to już swobodne zejście na 20-30 metrów. Gdy nurkuję ze sprzętem, taka głębokość nie jest niczym nadzwyczajnym. Na wstrzymanym oddechu robi się z tego niekończąca się historia. Płyniesz i płyniesz a powietrza tak jakby mniej i mniej. Światowi rekordzista schodzi na 130 m a Agata ustanowiła rekord Polski kobiet na 85m (w kategorii CWT – constant weight). Stanęłam przed 2 wyzwaniami: głębokością i statycznym wstrzymaniem oddechu.
Ciemno wszędzie, głucho wszędzie. Co to będzie?
Najlepiej freediving trenuje się bez prądów, fali i innych ruchów wody. Dlatego egipski Blue Hole jest tak popularny wśród freediverów. W Meksyku nie ma niebieskiej dziury. Najbliższy jest w Belize albo na Bahamach. Są jednak cenoty – podwodne jaskinie. A wiecie co jest w jaskiniach? Ciemno! Jak już wspomniałam, boję się ciemności a już szczególnie tej w wodzie. Dodatkowo woda nie była krystalicznie czysta, raczej mętna. Więc po 10 metrach robiło się już ciemno. Pepe mawiał, że niektórzy nurkowie nie schodzą zbyt głęboko, bo nie mogą wyrównać ciśnienia w uszach lub wstrzymać oddechu na tak długo, ale pierwszy raz spotkał się z kimś, kto nie zejdzie nisko, bo jest tam ciemno. Powtarzałam sobie z poprzedniego kursu:” Patrz mu w oczy! Patrz mu w oczy!”. Pepe jednak nie miał tak pięknych oczy jak mój indonezyjski instruktor. W końcu zaliczyłam i tę część treningu. Freediving vs Martyna 1:1. Przyszedł czas na statyczne wstrzymanie oddechu. Czyli po prostu bierzesz oddech i trzymasz tyle ile się da. Za pierwszym razem było to 45 sekund. A wiecie jaki był wymóg szkolenia? 2 min i 20 sekund! O matko przenajświętsza! A reszta to już historia…
Nie tylko wstrzymanym oddechem żyje człowiek.
Freediving to nie tylko wstrzymywanie oddechu i bicie rekordów głębokości. To styl życia. Zdrowa dieta. Najlepiej odstawić alkohol, bo on znacznie pogarsza wyniki. Ale wszyscy jesteśmy ludźmi. Niektórzy freediverzy nie piją w ogóle a inni odstawiają alkohol na okres treningów przed zawodami. Nie znam osoby nurkującej na wstrzymanym oddechu, która by paliła papierosy, ale wiem od Agaty, że zdarza się to częściej niż mogłoby się wydawać. Na zdjęciach freediverzy są wyrzeźbienie, smukli, jak z podręcznika anatomii. Jak każdy sport, wymaga treningów. Tych fizycznych i wytrzymałościowych oraz tych bardziej mentalnych, jak medytacja i spokój ducha.
Mój instruktor freeedivingu powiedział coś co zapadło mi bardzo w pamięć: ”Nurkowanie ze sprzętem uczy cię o otaczającym podwodnym świecie. Nurkowanie na wstrzymanym oddechu uczy cię o Tobie samym w otaczającym podwodnym świecie”. Im więcej podróżuję tym bardziej poznaję siebie samą, swoje słabości i silne strony, to ile potrafię wytrzymać i ile uporu w sobie mam. Uczę się rozpoznawać sygnały jakie daje mi moje własne ciało. Kiedy mówi „Dasz jeszcze radę” a kiedy mówi „Stop. Musisz odpocząć/odpuścić.” Freediving wymaga ode mnie dyscypliny, fizycznej i psychicznej, opanowywania własnych lęków i przesuwania granic.
Co daje Ci freediving
Agata Bogusz obecnie przygotowuje się do zejścia na 100 m. Możecie śledzić jej przygotowania, determinację na jej Instragramie (link). A tak mówi o tym co dał jej freediving:
To, że spotkałam freediving na swojej drodze, było jedną z najlepszych rzeczy, jakie wydarzyły się w moim życiu. I myślę, że na szczycie tej listy zostanie.
Od samego początku zafascynował mnie dwiema rzeczami – głębokim stanem rozluźnienia, który odczuwałam w trakcie nurkowania i po, oraz ciągłym odkrywaniem nowych i większych możliwości mojego ciała i umysłu. Niemalże na każdym treningu poprawiałam swój wynik z poczuciem, że to nie jest mój limit. To doświadczenie nauczyło mnie otwartości na podejmowanie wyzwań, które kiedyś wydawały mi się poza moim zasięgiem, zdolnościami czy możliwościami, oraz próbowaniem rzeczy, które wcześniej napawały mnie strachem lub kosztowały dużo stresu. Takie doświadczenia ma każdy, kto spróbuje freedivingu, ponieważ na co dzień nie wstrzymujemy oddechu i nie zastanawiamy się – na jak długo możemy to zrobić. A nawet jeżeli spróbujemy, to bez podstawowego przeszkolenia te próby są raczej mało owocne. A potem, gdy poznamy podstawy nagle otwiera się przed nami zupełnie nowy rozdział naszych możliwości. To daje kompletnie nową perspektywę postrzegania samego siebie. Największą zmianą we mnie w tym zakresie jest poradzenie sobie z tremą publicznych wystąpień. Kiedyś – nie chodziłam na zajęcia na uczelni, gdy były prezentacje (dla 10 osób!) a teraz prowadzę szkolenia i występuję publicznie przed setką słuchaczy i radzę sobie.
Te dwa elementy wciągnęły mnie mocno we freediving i dalej okazało się, że jest tylko lepiej i więcej różnorodnych narzędzi do samorozwoju, które można wykorzystywać także na co dzień. Freediving jest perfekcyjną kombinacją wysiłku fizycznego i pracy mentalnej. Trening mentalny jest ważnym elementem wszystkich dyscyplin sportowych, ale we freedivingu proporcje między nim, a treningiem fizycznym są właściwie równe. Nawet powiedziałabym, że na początku przygody z freedivingiem to raczej praca z głową przeważa. Oczywiście trzeba umieć poruszać się w płetwach lub bez, ale równie istotna jest umiejętność świadomej kontroli ciała i umysłu – obniżenia pobudzenia, utrzymania koncentracji, regulacji emocji i myśli, by dłużej móc pozostać pod wodą, gdy ciało zaczyna sygnalizować, że chciałoby ponownie oddychać. Taki trening mentalny służy głównie do obniżenia zużycia tlenu oraz utrzymania potencjalnych lęków na wodzy, gdy jesteśmy głęboko pod powierzchnią wody lub gdy pojawia się dyskomfort związany z potrzebą oddychania.
Kolejna rzecz, której nauczył mnie freediving, to umiejętność zachowania harmonii, pewnego balansu. Między czym? Wyzwaniem i celem a odpuszczaniem, koncentracją a rozluźnieniem i „puszczaniem”, pracą fizyczną a relaksem i odpoczynkiem. Gdy za bardzo chcemy coś osiągnąć, to spinamy się. Trzeba znaleźć złoty środek, taką umiarkowaną motywację, która – jak pokazują liczne badania na sportowcach z różnych dyscyplin – charakteryzuje tych najlepszych zawodników. Przemotywowani szybko spalimy się lub potrzeba osiągnięć zepnie nas i zablokuje.
Freediving jest takim specyficznym treningiem uważności, wymaga nieustannego kontaktu z ciałem, by zauważać sygnały jakie wysyła i umieć na nie odpowiednio reagować.
Dla mnie jest to również wzięcie odpowiedzialności za to co robię. To ode mnie zależy kiedy zawrócę na głębokości, kiedy się wynurzę. Mam potrzebę przekraczania siebie i przesuwania swoich limitów, ale przy równoczesnej głębokiej trosce o siebie i szacunku do swojego ciała.
10 lat freedivingu doprowadziło mnie do zmiany kariery, zmiany stylu życia i priorytetów. Pasja przekształciła się w zawód, ale też popchnęła mnie do dalszego rozwoju, zaowocowała podróżą na koniec świata. Obecnie kończę studia psychologiczne i pracuję jako trener rozwoju osobistego wykorzystując elementy freedivingu do wspomagania procesów coachingowych oraz terapeutycznych, wzmacniania odporności psychicznej i zarządzania stresem.
Co daje Ci Twoja pasja? Jak czyni Cię lepszym człowiekiem?
Więcej o tym co robi Agata tutaj.
Zdjęcia Agaty Bogusz pochodzą z jej prywatnej kolekcji.
13 komentarzy
Aż sprawdziłam, na ile jestem w stanie wstrzymać oddech tak zupełnie bez przygotowania. 50 sekund. I bolało 🙂 2m36s to jakiś kosmos!
Ewa, jak dla mnie 50 s na pierwszy raz to super. Mi się udało podczas pierwszego treningu z 45 s dojść do 1:15. Brawo Ty!!
To może też powinnam się zainteresować freedivingiem 😀
Świetny artykuł 😉
Niedawno sam zajaralem się freedivingiem i coś co kiedyś wydawało się niemożliwe stało się faktem 😉 po szkoleniu u Agaty bezdech poszybowal w kosmos 😀
Teraz czekam na ciepłe dni żeby móc osiągnąć chociaż połowę głębokości o jakiej pisze Martyna 😉
Dziękuje Marcin! Trzymam kciuki za Twoje treningi! Obyś sięgnął dna 😉
Wow super! Ciekawy artykuł i spostrzeżenia.
Nie wiedziałam, że są z tego specjalne kursy, nieźle! O freedivingu słyszałam bardziej w kwestii dzieci, które są zmuszane do nurkowania na bezdechu na duże głębokości, w ramach pracy. Nigdy jednak nie spojrzałam na to z tej strony, jaką Ty pokazałaś – zwłaszcza, że uczy wewnętrznej harmonii. Podoba mi się 🙂
Ja też sprawdziłam na ile jestem w stanie wstrzymać oddech… 33 sekundy… oh, czuje się jak cienki bolek teraz, ale swoją drogą freediving to jakiś kosmos. Oglądałam kiedyś dokument o takim nurku, to jest coś pięknego, ale ja chyba dostałabym ataku paniki pod wodą – a swoją drogą mega pięknie napisane wszystko, super artykuł!
Dziękuje za miłe słowa 🙂
Ja za pierwszym razem nie oddychałam przez 45 s. Tez nie było powalające. Ale trening czyni mistrza. Co prawda dużo mi do tego mistrza jeszcze brakuje 😉
Swoją droga jak patrzę na tych zawodników wschodzących na kilkadziesiąt metrów to myśle ze to nie dla mnie. Tez bym spanikowała, bo boje się ciemności.
Jeśli chodzi o nurkowanie to nigdy nie odważyłem się pójść dalej niż maska, rurka i snoorklowanie z chwilowym zejściem na 3-4 metry pod wodę, po jakąś muszlę. Jakos przeraża mnie to ciśnienie, ciemność i tyle wody nade mną 😀
To, o czym piszesz to dla mnie kompletna abstrakcja, gdyż nie lubię w ogóle nurkowania, ale to nie ma znaczenia, bo podziwiam w Tobie pasję i upór. Gratuluję wspaniałego hobby i życzę, abyś je ciągle rozwijała!
Ja umiem wstrzymać oddech pod wodą tylko na ok. 10 sekund… słaby wynik