Nadszedł mój kolejny dezerterski weekend w Tbilisi. Nigdy nie planuje co będę tam robiła. Moim największym zmartwieniem jest miejsce noclegu. Tym razem było to mieszkanie Meliny (francuskiej wolontariuszki). Tbilisi, jak każda stolica, to miejsce spotkania wielu kultur i ludzi z różnych zakątków świata. Mieszkanie w którym przebywałam zamieszkiwała niemiecka społeczność: wolontariusze EVS oraz innego niemieckiego programu wolontariatu, niemiecki kucharz, którego wyrzucili z Holiday Inn, Gruzinka, mieszkająca przez wiele lat w Niemczech oraz podróżnik, który postanowił zagrzać miejsce w Gruzji.
Obcokrajowcy przebywający w innym niż swój ojczysty kraj, tworzą swego rodzaju grupę wsparcia. Każdy z nas trafił tu z różnych powodów: wolontariat, podróże, praca, badania naukowe oraz z wielu przeróżnych przyczyn. Otwartosć tych ludzi na innych obcokrajowców jest bardzo duża, każdy przeżył swój szok międzykulturowy w tym kraju, każdy miał swoje wzloty i upadki, i czasem chce zaoszczędzić tego innym, nowo przybyłym. Każda rozmowa z obcokrajowcem zaczyna się od pytania: jak masz na imię, z jakiego kraju pochodzisz i co tu robisz. W ten weekend takich rozmów zaczynałam setki. W tym kraju nigdy nie wiesz kogo spotkasz, co Cię z ta osobą połączy, czy i kiedy spotkasz się z nią kolejny raz. Ten kraj jest mały, wszyscy się znają, a już tym bardziej obcokrajowcy, każdy wie kto i gdzie mieszka i co robi. Ja jestem „tą polską wolontariuszką samotnie żyjącą w Akhaltsikhe”. Żyjąc w moim centrum wszechświata nie mogę pozwolić sobie na luksus wybrzydzania wśród moich znajomych. Główną tego przyczyną jest język w którym się komunikuje. W ten oto sposób gruziński chłopak poznany przed sklepem jest teraz moim znajomym, z którym od czasu do czasu się spotykam, a chłopak poznany w taxówce (jeszcze z wyprawy do Batumi) jest moim kompanem spacerów w Tbilisi.
1 Comment
waiting for pics ! :))))